Właśnie upływa mój drugi tydzień bez pracy. Mój stan jest znacznie gorszy niż przed dwoma tygodniami. Ciekawe, czy to ma jakiś związek. Taaak.
Nie, nie chcę narzekać wcale jakoś bardzo. Z tego też m.in. powodu się tu nie pokazuję. Innym powodem jest to, że nie mam czasu. I to jest dopiero paradoks - była praca, był czas. Nie ma pracy, nie ma czasu. Jakim cudem?
Za sobą mam(y) ostatni wykład, ostatnie kolokwium, ostatnie zaliczenie. Przed sobą ostatnie egzaminy, dla równowagi jeden ustny, drugi pisemny. Tu akurat wszystko po staremu, jest dużo jedzenia, dużo zajęć pobocznych, mało nauki. Tym razem naprawdę nie ma do czego się spieszyć.
Generalnie chaos, chaos i apokalipsa. Wszystko się kończy już naprawdę, i nie tylko studia mam na myśli. Co za czas szalony. Bojkotuję go tkwiąc dziś cały dzień w łóżku. Chciałam też zbojkotować listę, bo to, co się tam ostatnio wyprawia woła o pomstę do nieba, ale z drugiej strony - przecież nie będę się uczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz