Zanim pojawi się tu obiecana relacja (choć wciąż nie chce mi się wierzyć, by to doszło do skutku), muszę dać upust swemu oburzeniu.
Dziś rano poszłam do apteki. Przed budynkiem stał taki klasyczny pijany dziadek. Nie żul ani nic z tych rzeczy, ot, pijany mocno starszy gość. Tyle że nietutejszy. Krążył po osiedlu i zaczepiał ludzi. Zaczepił i mnie, przy czym warto dodać, że życzył mi dobrego dnia, zdrowia, a także obwieścił mi, że się we mnie zakochał. Tego rodzaju to były zaczepki.
Wychodząc z apteki zobaczyłam go już kawałek dalej, jak nadal próbował z kimś beztrosko pokonwersować. I wtedy podjechała policja, panowie wysiedli i szybko się dziadkiem zajęli. Z tamtej też właśnie strony nadchodził jakiś facet, obserwujący całą tę sytuację, a mijając mnie rzucił triumfalne No!
Jakby zgarnęli właśnie jakiego seryjnego mordercę czy coś w tym rodzaju.
To są sytuacje, kiedy jednak tracę wiarę w ludzkość. Nie dość, że już ktoś musiał zadzwonić jak taka świnia ostatnia (ale dobra, może nawet byłabym skłonna uwierzyć, że to w dobrej wierze, żeby się dziadek nie zgubił czy cokolwiek, może), to jeszcze to No! ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz