Cały wieczór się wczoraj miotałam. Tzn. nie. Część, przeważającą. Później jak człowiek gdzieś wejdzie i wyjdzie po godzinie, to już się nie miota z niczym. Co wcale nie znaczy, że nagle ma sto milionów ton chęci do działania. Ostatecznie nie wstałam dziś rano, a więc tym samym nie ma mnie w pracy. Mam wyrzuty sumienia, ale nie jakieś bardzo duże. Żeby je zagłuszyć zaprosiłam sąsiadkę na kawę, a razie by nie przyszła - popracuję w domu. (Oby przyszła, błagam!). I sprzątam, piorę, gotuję. To też jest praca i to nie byle jaka. Zwłaszcza, gdy się nie ma automatu, ale oldskulową franię, prawda?
Poszłam też na spacer z psem. Uderzyło mnie to, jak bardzo zmieniły się nasze spacery przez ostatni rok. Przed rokiem on ciągnął niemiłosiernie, charczał i prychał jak prosiak, rzucał się na wszystkie inne psy. I za chiny ludowe nie chciał wracać. Teraz to raczej ja ciągnę go. Ciągnę, bo przyzwyczaił mnie do takiego szybkiego tempa, to zawsze były takie półbiegi. Teraz, zwłaszcza z powrotem, idziemy raczej wolno, a potem on pada na swoje kojo i dyszy ciężko przez długi czas. Gdy go spuszczam, żeby sobie pobiegał, to jak dawniej hasa wesoło w trawie i łapie kleszcze, ale muszę go potem gonić po łąkach, bo głuchy jest jak pień i nie robi żadnej różnicy czy mam przy sobie psie żarcie czy nie - on i tak nie słyszy, gdy go wołam. Ale wciąż jest wesoły i radosny, przybija piątki i łeb mu nie siwieje. Co chwilę jakieś mijające nas dziecko mówi 'jaki fajny pieś' i cmokają na niego nawet osiedlowe dresy. Zresztą, myślę, że Rino jest jednym z głównych powodów, dla których Hiv utrzymuje ze mną kontakty. Po prostu bardzo lubi tego pchlarza.
Ach, zwierzęta. Z nimi wszystko jest prostsze. Są od nas tak naturalnie zależne. Nie dziękują, nie proszą, są po prostu cały czas obok i to w zupełności wystarczy. Jak są małe to sikają na dywan i to jest ok, potem, gdy się starzeją wszystko się powtarza i to też jest ok. One jakoś tak przystępniej się starzeją. Nie narzekają, nie jęczą, nie dodają sobie ale też nie zgrywają herosów.
Tylko że mnie jasny szlag trafia, kiedy ktoś, nie wiem po jaką cholerę, pyta mnie, ile mój pies ma lat. Odpowiadam, że 14. Zwykle słyszę, że oo, to super, nie wygląda, zachowuje się jak szczeniak. Ale zdarza się też, że słyszę tekst 'a, to już końcówka'. Przyjebię komuś za to w końcu, naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz