Idą przez Stary Rynek w niedzielę po 22 dwie niewiasty ubrane swoim zdaniem normalnie, zdaniem otoczenia oryginalnie. Mimo późnej pory zmierzają ze świątyni, choć - nie ukrywajmy - do knajpy. Mijają jednych dwóch.
- Dobry wieczór - kłaniają się (dosłownie!) tamci.
- Dobry wieczór - odpowiadają one, oddalając się.
- Jak mija paniom wieczór? - woła za nimi jeden z nich.
- Dzzziękujemy, dobrze (?). A panom?
- Och, troszeczkę melancholijnie.
- Och!
- Poznań to ładne, ale takie dekadenckie miasto.
-
- A panie są z Poznania?
- Od urodzenia.
- A to przepraszam, nie chciałem urazić!
- Nie uraził pan, my bardzo lubimy dekadencję.
- O, naprawdę?
Rozmowa toczy się dalej, poprzez odległość jakichś 10 metrów. W końcu panowie podchodzą bliżej. Jeden rozentuzjazmowany, drugi rozbawiony, choć nieco chyba zawstydzony zapaleniem swojego kolegi.
- A panie to, widzę, artystki?
- Hah, niespełnione - odpowiadają one chórem.
- O, to tak jak ja! A niespełnione w czym?
- Ja jestem niespełnioną pisarką, koleżanka malarką chyba.
- To ja zamówię coś u pani! Tusz i akwarela, hm?
I toczyła się pogawędka o naturalnej potrzebie obcowania z pięknem, którą ma każdy z nas i o tym, jak frustrująca jest potrzeba twórczości, kiedy jest się pozbawionym talentów. I tak w ogóle. I umówili się do filharmonii na bliżej nieokreślone kiedyś. Bardzo podnoszące na duchu wydarzenie, kulturalna rozmowa z dwójką dżentelmenów. Och, gdyby tylko oni wiedzieli, że nie spotkali wcale żadnych dam!
***
Chwyciła mnie burza dziś, dosłownie. Wysiadając z tramwaju weszłam w ścianę wody i tak szłam z nią paręset metrów, śmiejąc się jak szaleniec. Było super! Czuję się, jakbym się wykąpała w jeziorze. Potem znalazłam budyń toffi i czekam teraz, aż zaowocuje to cukrowym hajem. Ale to chyba za mała dawka była...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz