Noc była dziwna i coraz częściej się takie zdarzają. Leżeliśmy w łóżku trochę razem i snuliśmy refleksje. Nie, po prostu raczyliśmy się mentalnymi rzygami. Po tych atrakcjach nastał poranek, gdzie uraczono mnie pretensjami i naginaniem faktów. Kryzys we mnie rozkwitł w całości. Walczę z gnojem na siłę, poszłam do piwnicy, odgrzebałam rower i wybrałam się na przejażdżkę marcową. Nawet spoko było i okazuje się, że pagórki pokonuję bez zadyszki. Ale podróż to była sentymentalna. Zawsze wybieram tę cholerną trasę, jeśli jadę w tamtą stronę. Najpierw las. Niegdysiejszy piknik z Noelle połączony z ucieczką przed robakiem wielkości wróbla. Niegdysiejsze wystawanie godzinami pod kurtyną z liści, gdy padał deszcz. Wspólnie. Niegdysiejsze pokonywanie tych ścieżek idiotycznie, szybko i głośno. Też wspólnie. Potem jezioro. Udawanie beduinów z Noelle, nasze trampki, Piotruś Pan i Herman pijący mleko z kartona. A kiedyś łabędzie, mały czarny psiak i bananowe Dumle. Mój Linoskoczek wytęskniony, wyczekiwany. I potem łąka, na której stał kiedyś jego dom. Ile wspomnień!
Zresztą nawet teraz. Nie zagłębiam się w to jeszcze aż tak bardzo za pewne tylko ze względu na pogodę. Bo przed rokiem było równie słonecznie, ale zimno jak diabli. Była niedziela, słońce wpadało mi do pokoju i cholernie nie chciało mi się siedzieć nad francuskim, więc myśleć zaczęłam i to w dodatku o szczęściu. A że do wniosków najlepiej dochodzić uwzględniając także inne punkty widzenia, postanowiłam uwzględnić jeden dość nietypowy. Nie pamiętam w ogóle rozmowy na ten temat. Jem jabłko. To pamiętam.
Trochę podobnie się czuję jak przed rokiem, zżera mnie bowiem ta sama sprawa, tym bardziej, że teraz blisko już do rozwiązania. Jest co najmniej kilka scenariuszy, bo właściwie dlaczego miałoby coś pójść nie tak później? Równie dobrze może się okazać, że najgorsze za mną. Ale i tak wizję snuję czarne i potem się tym gryzę wewnętrznie. Bo z wierzchu to nie widać nic prawie.
Wracając z tej wycieczki rowerowej doszłam do wniosku, że ja się chyba cała składam tylko ze wspomnień. I nie wiem czy jeszcze nie żyję czy już nie żyję i nie ma mnie w TYM wymiarze. Mam też wrażenie, jakby ten cały koniec świata rzeczywiście się zdarzył, bo od tamtego czasu wszystko jest takie mdłe, choćbym nie wiem jak się starała nadać temu smaku i kolorów. W ogóle nie pamiętam zeszłej wiosny, zeszłego lata, jesieni nawet. Tłuką mi się po łbie tylko dźwięki jakieś, urywki zdań, raczej przeczytanych czy napisanych niż wypowiedzianych i usłyszanych. Zastygło wszystko, taka piniata się zrobiła. I teraz siadam z herbatą, sprawdzam pocztę i rzuca mi się w oczy tenże błyskotliwy artykuł. I nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz