sobota, 25 stycznia 2014

o konsekwencjach wysoce problematycznych

Jak powszechnie wiadomo każda znajomość, czy to nawiązywana celowo czy przypadkiem, niesie za sobą konsekwencji cały szereg. Zdarzają się jednak znajomości takie, które swą problematycznością wybijają się ponad ogólną średnią i to w sposób miażdżący.
Aby wymienić tylko 12 z wieeeeeeeeelu, na każdy miesiąc roku:
  • Przede wszystkim - nastąpiła eskalacja moich wrodzonych skłonności do marudzenia na co się da. Wiadomo, jak to jest - kiedy się znajduje kompana o skłonnościach podobnych, nie tylko człowiek przestaje się hamować, ale w dodatku następuje wzajemne nakręcanie się i końca nie widać!
  • W rezultacie czego przestaję nad sobą panować, więc nawet w rozmowach potocznych np. autobusowych też tylko stale marudzę. Przykładowa sytuacja - wsiadam, spotykam znajomego nieznajomego, a on pyta mnie co słychać. Chcę powiedzieć: 'zimno na maxa/jestem głodna/chce mi się spać/zwiał mi tramwaj', ale przecież się kontroluję, więc nie wolno mi. W efekcie czego wypalam z tekstem 'właśnie zjadłam dobrego banana'. Dalszy komentarz zbędny.
  • Wspólne zrzędzenie zazwyczaj odnosi specyficzne skutki. Jednym z nich jest wpadnięcie w szczeliny swego dna i nastrój wisielczy. Dalej jest stękanie i weltschmerz lub opcjonalnie wzajemna niechęć, którą jedna ze stron stara się stłumić, druga z kolei szczeka, warczy i drapie jak w ataku wścieklizny. Pod adresem tej pierwszej, ma się rozumieć. Nie trzeba dodawać, dlaczego to chore.
  • Drugi skutek jest równie niezdrowy - narzekanie bowiem staje się niejednokrotnie rozrywką przewspaniałą, trudno przestać, a efektem ubocznym jest wieszanie psów na hmm.. nie tyle ludziach, co awatarach. No ale jednak. A to niedobrze, bo przecież wiadome jest, że nieładne i niewskazane jest o swoich bliźnich źle mówić. 
  • Ale żeby mówić, trzeba mieć podstawy. Bezpodstawna krytyka to nie jest coś, co uprawiamy, choć trzeba przyznać, że podstawy te, tak obiektywnie, nie upoważniają nas do działalności na taką skalę i z takim rozmachem! Niemniej jednak żeby to w ogóle czynić, trzeba podstawy rzeczone poznać. Więc ja je poznaję, czytając brednie różne, tracąc na to czas, który mogłabym przeznaczyć na coś pożytecznego. Np. na pisanie magisterki. Już bym miała dawno napisaną. Można więc uznać, że to kompan mój winien jest temu, iż moja praca leży w powijakach. 
  • Zresztą w ogóle, uszczęśliwiona zrozumieniem, jakże przecież rzadkim, cenię sobie tę znajomość, ale przez niekoniecznie zsynchronizowany rytm naszego życia zdarza mi się przez to nie zrealizować swojego planu dnia w pełni i potem mogę jedynie jęknąć na koniec - 'i znów nic nie zrobiłam'. Przy czym 'nic' nie należy traktować dosłownie, to tylko jeden z przejawów widzenia szklanki do połowy pustej.
  • No i właśnie, popełniając tęże notkę zabieram sobie czas, który mogłabym przeznaczyć na - jakżeby inaczej, oczywiście pisanie magisterki! Przecież wcale nie chciało mi się tego pisać. W ogóle nie miałam weny. Itd., itp. No ale rzucane (właściwie nie wiem przez kogo bardziej) durnowate i bezsensowne wyzwania, sprawiają, że nie mogę nie podjąć rękawicy. Który to już raz.. 
  • Bo głupawych pomysłów, propozycji, prowokacji, wyzwań było już od groma i trochę. Strach się bać.
  • Ach, no i właśnie, mam zagraconą szafę. Nie bardzo oczywiście, bo to tylko jedna rzecz, ale jednak. Nie dość, że ona tam jest, kompletnie mi niepotrzebna (zresztą tak samo nie mająca sensu), to ja, jak w dzieciństwie, nadal za bardzo się wczuwam w przedmioty martwe. Przez co niepokoję się, że ona tam leży, niechciana, nie wypełniając swojego przeznaczenia, jak przytulanka nie brana do łóżka przez czas długi. 
  • Oczywiście, zdarzało mi się to wcześniej, w zasadzie nie opuszczało mnie nigdy, ale nie na taką skalę! A mam na myśli uczucie swoistej paranoi na punkcie pisania własnego. Że niedobrze, że grafomania, że powtórzenie, literówka itd. Można dostać hyzia, naprawdę.
  • To w dzień. A w nocy - koszmary!
  • I chyba najważniejsze - stale ryzykuję życiem. Pół biedy jak człowiek, nie dowierzając nieograniczonej durnocie (tu: jako wyjątkowo głupie i absurdalne poczucie humoru, spotykane rzadko, a jakże cenne) się opluwa, ale co jeśli się zaczyna krztusić? Takie życie na krawędzi na dłuższą metę jest naprawdę trudne.
O całej dzikiej hordzie reszty kłopotów, jakich nastręcza mi ta znajomość pomilczę, gdyż albo są zbyt złożone, by je tu wykładać, albo niosą ze sobą ryzyko otworzenia puszki Pandory albo po prostu nie mam ochoty uprawiać ekshibicjonizmu. Tak czy inaczej - mało? Bardzo to wiele poważnych problemów. No ale jak już mówiłam - albo/albo. Zanadto jestem, nazwijmy to ładnie, skomplikowana, by postawić 0 miast 1. Poza tym - ta adrenalina...

7 komentarzy:

  1. Ten Twój znajomy to kawał skurwiela musi być. Żeby nie móc przez niego magisterki pisać, bożesz ty mój...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak trafnie go scharakteryzowałeś, jakbyś sam go znał!

      Usuń
    2. Trafiłem? Cóż za zaskoczenie!

      Usuń
    3. Strzeliłeś jak w mordę! Wyobraź sobie, że to najbardziej porypany skurwiel, na jakiego w życiu trafiłam.
      Niepokoi mnie tylko fakt, że skoro trafiłeś w samo sedno, to pewnie też musisz mieć z takim typem do czynienia. To musi czynić i Twoje życie problematycznym.

      Usuń
    4. Prawdopodobnie każdy na swej drodze kiedyś kogoś takiego spotyka. Czy problematyczne? No nie powiedziałbym. Wszystko zależy od tego czy zechcesz do takiego elementu przystać, na zasadzie do kogo przystajesz takim się stajesz. I późniejsza ocena tego - wyciągnięcie konkretnych wniosków. Trzeba wybrać. Na Twoim miejscu bałbym się. Wścieklizna? No, no, noo...

      Usuń
    5. Oj, nie uwierzę, że każdy. Ale że my go znamy, jest faktem niepodważalnym. W sensie takiego typa.
      No wścieklizna, naprawdę! Bałam się nawet na początku, ale nic poważnego mi się nigdy nie stało, więc sru!
      Ty nigdy nie ucierpiałeś?

      Usuń
    6. Naturalne przeciwciała.

      Usuń