piątek, 13 grudnia 2013

po prostu piątek

Och jak dobrze sobie posiedzieć w spokoju przy radiu i nic konkretnego nie robić. Mam ostatnio urwanie głowy, które pozwala mi nie wpaść w stany, których sobie nie życzę, więc cisnę na 150% i całkiem to sobie cenię. Jeszcze dzień, jeszcze dwa, dojdę do siebie i znów nawet potrzeba snu mnie nie zatrzyma. I nie mylić tego wszystkiego z optymizmem, bo do tego daleko. Tzn. hmm.. mam wrażenie, że zbliżam się nieuchronnie do momentu, w którym zostanie mi sam optymizm. Cóż.
Pora taka, że zaczynają mi się tworzyć retrospekcje i podsumowania. Retrospekcje nie dają wcale satysfakcjonujących wniosków. Przed rokiem piątkowe wieczory spędzałam w sposób inny, o jakże inny. A podsumowania? Na to jeszcze 2 tygodnie.

Hah, Baron podśpiewuje każdy kawałek, bawi mnie ten gość.


Moja niedyspozycja efekty dała całkiem niezłe. Pogłębiałam moją znajomość z Van Goghiem. Pewnego dnia wpadł na pomysł namalowania słoneczników, który to prędko porzucił uznawszy, że to nie ma sensu. Musiałam się niesłychanie nagimnastykować, żeby go do tego jednak przekonać. W końcu jako osoba z przyszłości wiedziałam, jakie to ma znaczenie dla sztuki. VG szybko nabrał podejrzeń. Że co mi niby tak na tych słonecznikach cholernych zależy. Tłumaczyłam się pokrętnie, że to moje ulubione kwiaty, opowiadałam mu o woodstockowych słonecznikowych polach, odczytywałam Blake'a, którego on nie znał i w końcu dał się przekonać, ufff.

A poza tym dieta cud! 4 kilo w 1 dzień! Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz