Mi jednak najwyraźniej brak asertywności. I dlatego znów mi będzie zimno cały dzień. I będę wydajna w połowie, maksymalnie. Brawo. Siedząc, rankiem właściwie, nad herbatą zdałam sobie sprawę z absurdalności moich wspaniałych przygód sobotnich. I nie wiem już, co było durniejsze - rozmowy o swędzących zębach i jednym idiocie, bo to się bardzo łączy, spotkanie z siostrą eksa i pogawędki o nim włącznie ze wspominaniem co mocniejszych momentów czy w ogóle dalszy przebieg wieczoru, kiedy to siedziałam sobie pijąc litry soku, trzęsąc się jak kretyn i martwiąc czyimiś dołkami. Doskonale, wspaniale. Ech, jak ja ich wszystkich mam dość. I te chipsy.. Nigdy więcej chipsów, pamiętajmy. Cholerne dziadostwo.
Tak sobie weszłam pojęczeć. Bo cholerna maruda i wybredne babsko ze mnie. Więc nie mogę wyjść z wprawy przecież.
No nic, żyjmy! Wspaniała, słoneczna niedziela. Jakże się cieszę, że jutro święto. Jest jakiś sens w tym wszystkim jednak.
I wciąż mnie telepie. I te zęby swędzące... O, pomocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz