- czemu tak masz? przecież lubisz jesień!
- no lubię, bardzo, ale ta mnie już przerosła no..
- przecież dopiero się zaczęła!
- ale mnie już zmiażdżyła!
Tak właśnie jest. Kryzys nadszedł w niedzielę. Dotarły do mnie wydarzenia piątkowe, owiane tajemnicą, być może dożywotnią. No i prócz niewyspania i syndromu dnia po dotarły do mnie także wydarzenia sobotnie. Poczucie przemijania, do niczego nie prowadzące analizy czy tworzenie bilansu zysków i strat.
Dobra, dostałam dużo dobrej czekolady, dużo dobrego wina i piękny obraz, ale nie jestem wcale przekonana, czy to rekompensuje mi życzenia mojego wujka (jakiego męża?!) czy niby śmieszne układanie świeczek na torcie na odwrót przez mojego 11letniego (znakomicie rokującego!) bratanka. Nie wiem. Nie wiem w ogóle co to za pomysł, żeby robić takie zjazdy rodzinne. Fajnie, pewnie, ale to już Święta są lepszą okazją.
Załatwię druty, kota i bujany fotel. Wieczne skrajności, bycie gówniarzem i od razu bycie starcem. Oczywiście, tak tylko teraz pieprzę, bo jeszcze mi nie przeszło, bo mi zimno, śpiąco i jestem obolała. Tak normalnie to przecież wcale nie ubolewam. A przynajmniej nie tak całkiem na serio.
Nie wiem jednak, czy to jest aż tak zabawne, że mam teraz okazję (choć okoliczności średnio radosne) do 3 dniowej imprezy, orgii czy choćby wpieprzania pizzy, ale oprócz mnie i pchlarza nie ma za bardzo kto brać w tym udziału, a nam się samym nie chce, więc... Że dzierganiem się nie zajmę (bo ani drutów nie mam, ani nie umiem nimi tworzyć), to chyba będę chodzić spać przed 22.
***
Obiecanki cacanki, co nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz