Niegdyś, w któryś Nowy Rok, siedziałam zblazowana i wczorajsza przed tv, patrząc nań i nie widząc. W końcu puścili jakiś koncert, z którego nie zapamiętałam nic, prócz tego, że to było w Koloseum, że jeden ze śpiewaków wyglądał apetycznie i że jeden wykon szczególnie był fajny i przywoływał mi na myśl dawną Amerykę. Potem próbowałam sobie przypomnieć przez 2 lata, co to w sumie był za koncert, jak się nazywali oni albo chociaż jakikolwiek kawałek, który wykonywali.
I ostatnio bach! Przypomniało mi się, tak nagle, nie wiadomo skąd. To było to. Poczytałam o historii tej pieśni, dowiedziałam się też przy okazji, że coverowali to Jackson, Presley i Armstrong a nawet Yes, Johnny Cash czy Janis Joplin!
I naszła mnie taka refleksja - dlaczego nasze pieśni religijne są jakieś takie.. beznadziejne. Wszystkie na jedno kopyto, nawet jak mają fajny tekst, to melodia jest taka, że wychodzi z tego jedno wielkie zawodzenie. Na ten moment przypominam sobie 2 pieśni, które są inne i podobają mi się. Tytułu jednej nie pamiętam, a drugą jest "Barka", którą nawet potrafię zagrać, ha! Przy odrobinie szczęścia można ją usłyszeć raz w roku w okolicach 2 kwietnia. Należy zrewolucjonizwoać polskie pieśni religijne!
Magness, w którym kościele grali tego Brahmsa?
***
Tak poza tym kusi mnie cholernie od paru dni, żeby napisać do Księżniczki i spytać ją, o co jej właściwie chodzi. Nie wiem, po co ja ją czytam, ale robię to od tamtej pory i.. Hmmm..
Jezu, wiesz, że dopiero po całym szaleństwie nadrabiam Twojego bloga?
OdpowiedzUsuńAż sobie herbatę zrobiłam i czekoladę z chili wcinam, bom chora, a jak chora to mi można.
Już CI odpowiedziałam, ale odpowiem jeszcze raz - na Szamarzewskiego, Kosciół Garnizonowy.
O.