piątek, 16 sierpnia 2013

tak ci końcówkuję

Mam genialnie prosty sposób na szczęście. Albo przynajmniej bardzo wysoki poziom zadowolenia. Wystarczy rozpieprzyć sobie kran w kuchni, a potem nie naprawiać go przez tydzień, z jakichkolwiek powodów, może być brak czasu, narzędzi czy umiejętności. Wtedy trzeba myć naczynia w wannie, chodzić po wodę na kawę do łazienki, biec tamże w przypadku upaprania się np. masłem. I tak funkcjonować przez parę dni. A potem wreszcie naprawić kran. I nazajutrz nalać sobie wody do czajnika w kuchni. A potem w kuchni umyć kubek. Ach jakże to proste! Ach, jakże rzadko mi się to udaje!

Jestem u progu choróbska, również od paru dni i szlag mnie trafia, bo wyjątkowo upierdliwe to, niby człowiek chory, ale nie jakoś bardzo, niby zdrowy, ale nie do końca. A jutro przecież muszę spróbować naprawić to, co przed tygodniem koncertowo schrzaniłam. A przy okazji podreperować pewien kontakt, obluzowany nieco, ale jednak przecież ważny.
I zacnie było pogapić się w chmury na Dębinie, wyglądając zapewne na osobę a nawet osoby po spożyciu znacznej ilości alkoholu, co oczywiście nijak miało się do rzeczywistości. 
A przedwczoraj z kolei pierwszy raz pomyślałam 'jaka szkoda, że nie mam faceta!'. Pobudki tej myśli były wyjątkowo instrumentalne. Potrzebny mi, nam, byłby osobnik, mój, który mógłby zakupić pół litra i odbyć z innym osobnikiem męską rozmowę. Nas przecież nikt poważnie nie (po)traktuje. 

Ach, i ja też jestem czyjąś muzą, o. Trzeba przyznać, że to w sumie nie najgorsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz