Pojęcia nie mam, czemu niedziele są takie.. hmm, nijakie? Tak, wiem - ta dopiero się zaczęła, a ja już zrzędzę. Ale to wcale nie o to chodzi, tyle przecież pozytywów wokół. Naprawdę. Na prawdę. Po prostu przed snem słuchałam Prince'a i jakoś jeszcze ze mnie nie zeszło. Przed snem czyli o 4:30.
I nie wiem czy czuję się nadzwyczaj dobrze (prócz kataru kataru kataru) czy znów się dałam nabrać i za parę chwil zacznę wydawać jęki i stęki.
W każdym razie - mam 'tomik' wierszy. Tych wierszy, o których myślałam cały ubiegły tydzień. Chcę je teraz czytać i czytać. Wiersze powinno się czytać chyba o świcie albo nocami. Oczywiście - choroba naszych czasów - wgooglowałam nazwisko autora, jakże zobowiązujące. Nic. Już nic czy zawsze nic?
Zastanawiam się nad sobą. Tak, wiem że niepotrzebnie i wiem do czego to prowadzi. Od dawien dawna nie słyszałam niczego negatywnego na swój temat. Za to ostatnimi czasy całą masę pozytywów, prawdziwa kumulacja. Musi być w tym jakaś prawda. Że się ogarnęłam i takie tam. Powtarzaj mi to, żebym uwierzyła. I tyle mogę, bo tyle okazji wokół. Mówią, że chcieć to móc, a to nie jest prawda, no w każdym razie nie zawsze. Albo może po prostu ja tak naprawdę wcale nie chcę.
To jest zabawne. Tylko muzyka i muzyka. Jestem w knajpie i tylko muzyka się liczy. Oczywiście, rozmawiam z nim tam, przypadkowo poznanym. Ma długie włosy, wesołe oczy i gorliwe dłonie, ale nie nadgorliwe. Lubię go i lubię na niego patrzeć. I nie wiem czemu wychodzę na zewnątrz, a kiedy wracam siadam na zupełnie innej ławce. On przychodzi i mówi, że się zbiera, nie wiem czemu mi to mówi. Nachyla się nade mną i się przygląda, nie mam pojęcia co zaraz zrobi i jest mi to naprawdę głęboko obojętne, ale to po prostu fajna chwila. Uśmiecha się i całuje mnie w policzek. Od tego jestem, od czół i policzków i to jest w porządku, że moja potrzeba braterskości jest szanowana. W tym wypadku w porządku, tak w ogóle to sama nie wiem, różnie bywa.
Wracam sobie ostatnim nocnym, późno albo nawet wcześnie, zalani wszyscy, nawet Gilberta, moja śliczna ruda Gilberta, która byłaby moją dziewczyną, gdybym ja była facetem. Wszyscy z wyjątkiem trzech osób - kierowcy (mam przynajmniej taką nadzieję), mnie czytającej sobie po prostu książkę i barmana, który wraca do domu po skończonej pracy w knajpie, w której przed półgodziną mnie widział. Jest zdziwiony.
A teraz jest słońce i upał, a ja muszę bardzo dużo dziś napisać, w tym list, a może nawet dwa. Tylko nie mam pióra i nie mam kartek. I jeszcze te depresyjne litery w sąsiedztwie i mimo wszystko zmarznięte stopy.
Trochę bełkoczę, prawda? Nie należy mnie winić, wysoce prawdopodobne, że mam gorączkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz