Pracować miałam w tej chwili. Nie robię tego z kilku względów, przede wszystkim dlatego, że nie mam na to melodii. Jest szaro, śpiąco i pada. Czyli doskonale. No ale naprawdę, to tym razem nie wymówka, trudno po prostu zabrać się za takie przyziemności po wieczorze tak.. mistycznym niemal! Od rana chciałam takiego, odkąd przeczytałam "Franny i Zooey", najsłabszą ponoć książkę Salingera, która okazała się być jednak fenomenalna. Jak to dobrze, że rzeczywistość czasem przerasta oczekiwania. Mówię i o książce i o wieczorze. Zastanawiam się tylko, czy mistyka i śmiech to trafne połączenie.
Jeśli mamy być naprawdę szczerzy i rzetelni, to trzeba przyznać, że nie można znać kogoś totalnie, holistycznie. Wszystko ciągle fluktuuje, więc nie jestem wcale pewna, czy kiedy spotykam się z kimś, z kim spotykam się często, to czy za każdym spotkaniem to wciąż jesteśmy my. Minął jakiś czas, więc to już nie tamta ja i nie tamten on. Albo nie tamta ona, bo to o niej chcę. Bo jednak z wszystkich ludzi ją znam najbardziej. Może nawet prawie że całkiem. To nie jest moja przyjaciółka, nie znoszę tego słowa. To jest część mnie. Jakby autentycznie fizyczne moje przedłużenie, bez którego nie czuję się całkiem pełna. Jak gdybyśmy faktycznie były bliźniakami jednojajowymi, o czym jest przekonana znaczna część ludzi z roku. Mimo naszych innych nazwisk, tępaki.
Nieszczególnie da się o tym komuś opowiedzieć. Nawet ci, co do których byłam pewna, że pojmą, nie do końca pojęli. Za to ci, którzy znają nas w duecie rozumieją doskonale i chyba nawet zazdroszczą. Jeden chciał nas nawet wstawić do muzeum.
Znam każdy cień na jej czole, każde spojrzenie. Wszystkie ramiączka od stanika, każdy lakier do paznokci i wszystkie dziury w skarpetkach. Każdą myśl i ochotę. Jej rytm dnia i sposób czesania włosów. Wszystkie piegi na jej twarzy i atrament, którym na wiele sposobów kreśli litery, w zależności od tego, czy jest smutna, zła, zmęczona, natchniona czy radosna. Ulubione smaki, dźwięki i zapachy i ilość cukru sypanego do herbaty, wszystkie nadzieje, radości, lęki i zgryzoty. To przecież jest prawie totalne, mimo że nie ma w tym ani grama fizyczności, nie znam szczegółów jej anatomii, nie padamy sobie w objęcia na pożegnanie, nie wyciskamy na policzkach powitalnych pocałunków, jedyny kontakt naszych ciał następuje przy obijaniu się o siebie przy głośnych dźwiękach płynących na żywo, lub - co częściej - z głośników.
Nie wiem, czy 5,5 roku to dużo czy mało. Niezmiennie mnie to wszystko jednak dziwi i zdumiewa. Zastanawiam się, dlaczego tak się to potoczyło, czy tak po prostu być musiało, czy wypracowałyśmy sobie to same z drobną pomocą chemii i młodzieńczego buntu.
***
mam dla siebie jeszcze kilka dni sierpnia,
tych najlepszych, trudnych, przeklętych i pięknych
Chyba znalazłam swojego ulubionego poetę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz