Porcja wiadomości na rozgrzewkę. Zacznijmy od tych naj.
Muszę zachwalać jakiegoś bloga o modzie. Autorka jest oczywiście nastolatką, ale taką już wyrośniętą. Życzy miłego oglądania i wstawia na końcu nawias i gwiazdkę. I oczywiście są też jej zdjęcia, jak jest prawie goła i to niby taka super letnia stylizacja. A ja muszę to zachwalać. Naprawdę, już wolałabym opiewać pewne inne blogi, przynajmniej zdążyłam je poznać, wszak zgwałcono mnie nimi przez uszy. Przez kabel. No i czasem myślę sobie, że Torm ma sporo racji. Przez pracę często stajemy się cholernie sprzedajni. A fe!
Mam aktualnie przyjemność przypomnieć sobie jaką frajdą jest leczenie kanałowe. Fakt, w poczekalni spotkałam fajną starszą panią, z którą mogłam pogadać o Bieszczadach i ludzkiej głupocie. I mój dentysta, choć wyglądał jak po wyroku za 3 morderstwa, też okazał się przezabawnym gościem. Ale naprawdę nic nie przebije tej rozkoszy samego aktu. Wiercenia, trucia i wszystkiego, co potem. Zwłaszcza tego. Auuuu!
I jest sierpień, wciąż jeszcze. W zależności od pory roku tęsknię za określonymi książkami. Działa to tak: we wrześniu czytam Stachurę, więc następnego września tęsknię za nim i chcę czytać ponownie. Rok temu o tej porze czytałam "Złego" i teraz tęsknię za Tyrmandem. Zacna to była księga, choć zabierałam się do niej jak pies do jeża. A taka fajna. Moje ulubione czasy i walka dobra ze złem za pomocą zła. Zuuuooo.
Sierpień wciąż jeszcze, tak. Lubię liczyć dni, miesiące, lata. I wcale nie uważam, że szczęśliwi czasu nie liczą! Wszak przeszłość to tyle wspomnień, tych dobrych też przecież, no to co, one się niby na szczęście nie liczą już? Liczę więc na tej samej zasadzie, co wyżej. Czyli - co było rok temu o tej porze. Dwa lata, trzy. Trzeci pusty sierpień, przestrzenny, jest czym oddychać. Patrzę na to, co się dzieje wokół i oddycham baaardzo głęboko. Aż mi się czasem w głowie zakręci. I wtedy się zastanawiam, co z sobą zrobić. Mam problem z organizowaniem sobie czasu. Moja sąsiadka, ta z pedagogiki specjalnej, powiedziała mi, że taki problem to jedno z kryteriów upośledzenia umysłowego. No cóż.
W praktyce wygląda to tak, że mam jakąś ilość wolnego czasu. Ktoś akurat chce się spotkać, więc się z nim umawiam, wpisuję go w terminarz i czekam na ten dzień. I myślę sobie - choinka, było trzeba się nie umawiać, znów wrócę po nocy, nic nie zrobię w domu, nie pobędę sama ze sobą, nie posłucham radia, nie poleżę na kanapie, nie pogapię się w sufit, niech to! Więc następnym razem się nie umawiam, odmawiam. Mam swój wolny czas tylko dla siebie, juuuhuuu! Więc siedzę. Siedzę i nie mam co z sobą zrobić, bo jakoś niespecjalnie mam na cokolwiek ochotę. Myślę sobie - a było trzeba wyjść jednak, przynajmniej coś by się działo, coś bym robiła, a tak siedzę bez sensu i trwonię ten czas.
Taki jest mój problem. Mam też kilka innych, ale one są totalnie nudne, bo przyziemne, realne i poważne, więc mniejsza z nimi. Najlepsze są właśnie takie, na wpół urojone i wmówione. Życie bez nich byłoby nie do zniesienia. Prawda, Oriano? Kultywujmy dalej tę ideologię.
Tak czy owak - ostatnio prowadzę wzmożoną samoobserwację. Próbuję przestać się oszukiwać. Doszłam, doszłyśmy bowiem do wniosku, że ściemniamy sobie na wielu dość ważnych płaszczyznach. Wypieramy swoje potrzeby, ochoty i pragnienia. Wypieramy swooooojeeee iiiiiid! To potworne. Prowadzi do nerwic i wrzodów. Więc teraz próbujemy przestać i skoncentrować się na tym, czego nam trzeba. A że jak widać powyżej nie wiadomo, co to takiego konkretnie... Tym ciekawiej. Jestem lekarzem i pacjentem w jednej osobie, to ekonomiczne i w ogóle, ma same zalety. Samowystarczalność ot choćby. Istne perpetuum mobile!
Za dużo czytam Topora ostatnio. To przez to.
***
Gdyby wszystko szło po mojej myśli, ten dzień wyglądałby inaczej. Byłoby rodzinnie. Byłaby wódka, dużo wódki. Orkiestra i telewizja. Masa zdjęć. Kupa radochy i jakaś trudna do zdefiniowania duma.
W sumie, duma i tak jest. Ale też trochę żal. Tak mało, malutko zbrakło. Tak by się cieszyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz