Spotkałam dziś motyla, w zasadzie dwa. Pierwszego w pracy na takiej głupawej podkładce pod nie wiem co, gdzie są wymalowane owce. I przypomniałam sobie dzięki temu, że motyl po niemiecku brzmi jakże wspaniale, subtelnie i iście motylnie. A drugiego w lesie. I zastanawiam się czy to ostatni motyl tego lata. Ostatni, jakiego widziałam usiadł mi na ręce, kiedy ją wyciągnęłam. Na co mój bratanek, 11letni, o oczach poety, powiedział mi taką ładną rzecz. Motyl wie, kto jest dziecko kwiat. Ach. Będą z niego ludzie.
Od lipca przeczytałam 15 książek. Nie wiem, czy to dużo czy mało. Chyba nie za wiele. Jestem jednakowoż na nieustającym głodzie, tylko tempo mam słabe. Ale co ja wezmę jutro do autobusu..
I a propos - dokonałam kradzieży. Jednej książki czy tam "książki". Wyszło 359 stron. To taka nie do końca kradzież wcale, jedynie drobne nadużycie. Autor nie powinien mieć mi tego za złe, tym bardziej, że trochę swym pisarstwem, a raczej jego formą, do tego prowokował. Zresztą, nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że wiedziona przeczuciem po prostu nie mogłam, no nie mogłam, tej książki nie podwędzić. Wszak to kawał dobrej literatury. Dramat, horror, powieść psychologiczna i obyczajowa, szczypta fantastyki, wszystko razem. Nie mogłam dać jej tak po prostu spłonąć. Autor zresztą powinien mnie zrozumieć. Tu chodzi o litery! Miłość (i nienawiść) do nich nas przecież łączy.
Jak zresztą w przypadku każdego piszącego.
***
Doceniłam dziś zalety życia z kimś. W pojedynkę cholernie trudno złożyć równo firanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz