środa, 3 lipca 2013

I just don't know what to do with myself

Przed chwilą zdumiałam się, że ktoś jest z rocznika '87. No, cóż. Jestem niewiele młodsza. Ciągle o tym zapominam. Stripesi też przecież, słuchaliśmy ich wszyscy w wakacje 3 lata temu. Podczas wycieczek do Wrocławia i do Berlina. A rok temu był jeden z najlepszych koncertów, na jakich dane mi było być. Naprawdę się zagubiłam w czasoprzestrzeni. I kiedy mnie chorzy psychicznie pytają, czy wszystko w porządku albo czy nic nie brałam, to chyba znaczy, że dziwnie się zachowuję. Na dodatek znów namieszałam, znów wszystko przeze mnie i cholera mnie bierze bo nie, to nie jest ani odrobinę miłe. Potem zawsze się wszystko zwyczajnie chrzani.
I nie wiem, co mam z sobą zrobić. Tkwię w zawieszeniu potrójnym właściwie. Siedzę. Większość czasu spędzam na siedzeniu. Do tego piję kawę, jem słodycze i palę papierosy. Na drinka jeszcze za wcześnie, ale to też mam w planach. I to nie jest wakacyjne lenistwo, siedzę w sumie jak na szpilkach i czekam na cud albo na telefon. Oczywiście, jestem w tym wszystkim najmniej ważna, no ale to moje przeżycia.
Miałam jechać tam na noc, całą noc w wielkim ciemnym domu. Zerkać na przemian na łóżko i w drzwi, czy już nie przyszła. Ona. Albo On. Ktoś mi kiedyś mówił, że to jest On. Miałam, ale nie jadę.
Nie jeżdżą autobusy, nie mam pieniędzy, pożyczam ze sklepu na dworcu, zaraz zejdę napompować rower, bo nocą to mogę rowerem, nawet i przez las, nic mi nie będzie. Jak widać - świruję. Nie jakoś bardzo, nie drżą mi ręce, nie łzawią oczy, nie łamie się głos. Ani mi ani nikomu z nas. Ale nie wiem. To druga dopiero sytuacja, kiedy tak czekam, na cud albo na telefon. Druga w moim świadomym, dorosłym życiu.
Albo nie mówimy nic albo rozmawiamy po prostu, w pewnym momencie łapiąc się na własnej bezradności i na szorstkości tego wszystkiego. Mówimy już tak, jakby to był fakt dokonany, a przecież nie jest jeszcze. Jesteśmy zakłopotani i skonfundowani, nie wiemy, czy mamy robić z tego tabu czy może wznosić w milczeniu oczy do nieba czy właśnie rozważyć wszystko, co może się w każdej chwili przecież zdarzyć. Ktoś musi spytać a gdzie są dokumenty? i ubranie? żeby później nie było zamieszania, żeby było gotowe. Więc ktoś pyta. Wszyscy patrzymy na niego z wyrzutem, bo to jakieś bezduszne. I z ulgą, że ktoś wypowiedział to, co nam wszystkim chodzi przecież po głowach.
Ja się w zasadzie nie odzywam. Ani o tym nie mówię ani nie wznoszę oczu do nieba. Piję kawę i palę papierosy, kiedy jestem tu. Czekam na jakiś głupi program w tv albo na jakiegoś maila, tak o, żeby po prostu kogoś poczytać albo z kimś pogadać. Kiedy jestem tam siedzę w fotelu przecierając czoło chusteczką. Nie swoje. Trochę mnie to unieruchamia. Robię swoje, robię co do mnie należy, ja i jeszcze kilka osób. Pozostałe nie za bardzo potrafią się w tym odnaleźć i to też jest normalne. Wszystkich nas to jakoś tak.. sadza na dupach. Bo to poważne, godne i ciche. I może zabrzmię jeszcze bardziej bezdusznie niż ten, który pyta o ubranie i dokumenty, ale to jest też w pewien sposób piękne. Żeby to pojąć, trzeba dokładnie znać sytuację i przede wszystkim osobę, której ta sytuacja się tyczy, całe jej życie, niezwykłe w swej zwykłości i spędzić kilka chwil w jej aurze. To jak spektakl, niecodzienny i piękny, przy okazji też oczywiście tragiczny, a my musimy w nim biernie uczestniczyć. Nie możemy opuścić sali czy zamknąć oczu, musimy grać swoje role. I kiedyś, nie wiemy jeszcze kiedy, dać aplauz, długie oklaski, na stojąco i w milczeniu wyjść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz