wtorek, 4 czerwca 2013

pobudka.

Styczeń i czerwiec. To są miesiące, od których dostaje się pomieszania zmysłów. Człowiek w ogóle przestaje racjonalnie działać. Zachowuje się niedorzecznie i słowa też rozgłasza od rzeczy. A stoi za tym nie co innego, jak sesja. Moja sesja ostatnia na długi czas, prawdopodobnie. 
Więc byłam już w piwnicy, pooglądałam książki, posprzątałam, niedługo jadę do miasta, przecież musimy porozmawiać, prawda? Pewne rzeczy czekać nie mogą.

***

Miałam napisać o tym, a tu proszę, data idealna. Pamiętam jak Trójka była tylko jakimś tam radiem, o którym nic nie wiedziałam. Fakt, zacna muzyka, ale lat miałam wtedy z 12 i co ja mogłam wiedzieć. Zaczęli coś opowiadać, o Maanamie, że tylko werble, że wszyscy się zorientowali i te werble zaszły tak daleko. Zastanawiałam się o co chodzi. Parę ładnych lat później słuchałam o tym i oglądałam to, na dużym ekranie. Już wtedy oczywiście wiedziałam. Nie tak dawno to było, wciąż mam bilet. Kino Echo, na ekranie "Beats of freedom". Miejsce idealne - Jarocin. Na sali tłumy, weszli ci z biletami, weszli też bez biletów i siedzieli na ziemi, bo nikt nie miał nic przeciwko. Gapiliśmy się na te klatki, chłonęliśmy te dźwięki, poznawaliśmy niektóre fakty. I to było ważne, dla nas, dzieciaków w wielkich buciorach, czuliśmy, że ma to znaczenie. W końcu w nas też wciąż siedzą niepokoje. I pamiętam też jak zadzwonił do mnie telefon.
- Ej Scorpionsi są w Gdańsku!
- No to super. Wiesz, że nie mam kasy teraz.
- Ale są za dychę!
- Jak za dychę, co ty chrzanisz?
- No za dychę. Za DZIESIĘĆ ZŁOTYCH.
- Przyśniło ci się.
- Nie, naprawdę! Jadę po bilety dla nas, dobra?
- Dupy mi nie zawracaj głupimi kawałami.
- Ale ej...
...tiiit.. tiiiiiit.. tiiiiit...

Ale byli za dychę. 4 czerwca koncert w Stoczni. Główną gwiazdą była Kylie Minogue. Taaak. Scorpionsi ją supportowali. Ludzie poprzychodzili głównie na nią oczywiście. W klapeczkach, na szpileczkach. Pogubili te klapeczki jednak co niektórzy, bo przed Kylie się rozpętał kocioł jak diabli. Nasz kocioł. A jeszcze przedtem był Tilt i Maanam. I taka instalacja, z wielkich kostek domina. Przed Scorpionsami zjawił się wąsaty jegomość, którego zna chyba każdy. Powiedział parę słów, normalnie, prosto i na temat. Popchnął pierwszą kostkę domina, następne poleciały. Na telebimach filmy z Czechosłowacji, Rumunii, Węgier, Bułgarii... Wielki napis - ZACZĘŁO SIĘ W POLSCE.
No a potem Scorpionsi. "Wind of change" znali nawet ci w klapeczkach. Do dziś zastanawiam się co, do cholery, robiła tam Kylie?!

I zastanawiam się, co stać musiałoby się dziś. Wczoraj pół dnia przegadałyśmy o tym, jak rozpętać rewolucję. Czy da się, znów. Czy miałoby to sens. O co nam właściwie chodzi i co musiałoby być iskrą na proch. Wtedy tak na dobrą sprawę wystarczyła rzecz pozornie błaha. Było strasznie, to samo w sobie powinno wystarczyć. Ale była i iskra - zdjęcie "Dziadów" z afisza. I pierdolło. Na Zachodzie królowała już kontrkultura, więc i u nas był to moment idealny na wybuch. O tym mogłabym w nieskończoność.
Dziś skończyłam książkę Kołakowskiego czy może bardziej o Kołakowskim, w sumie jedno i drugie, i tak sobie myślę - czemu teraz jest tak byle jak.
Jestem w takim zawieszeniu między tym co było, a postmoderną. Może nie ma sensu, może faktycznie trzeba działać jedynie w przestrzeni swojej egzystencji, ale, cholera jasna!
Co musiałoby się stać, żeby znów pierdolło? Musi, w końcu musi. Minęły 23 lata i co? I gówno. Co jakiś czas się rozgrywają jakieś sytuacje pozwalające mieć nadzieję. Po czym znowu wszystko cichnie.
A ja chodzę na wykłady, na których dowiaduję się o tym, co trzeba ze sobą zabrać na demonstrację, żeby cię nie złapali i oglądam filmy o Weather Underground. Jak mamy o tym nie myśleć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz