Co do zielonych mokrych spacerów - dopiero co był taki. W sobotę. Dziś mamy czwartek i minęło 5 dni, ale jednak minęło. Jednak sobota nie była wczoraj wieczorem czy nawet 3 godziny temu. Totalna zwierzęca zupa czasu. Wczoraj wieczorem z kolei, o ile się w ogóle zdarzyło, to jakoś przed 2 laty. Czy mógłby mi to ktoś wytłumaczyć? Tak czy owak wczorajprzed2laty byłam 'na mieście'. Było ciepło, później padało. Ludzi na Rynku całe mnóstwo, jakiś kiermasz hiszpańskiego jedzenia i innych południowych rarytasów. Cała masa cudzoziemców, kolorowych. Naprawdę nie jest rok temu? Wtedy było Euro. Wspominam sobie co to się działo przed rokiem. Archiwum nie istnieje, więc nie mogę zerknąć. Nie bardzo pamiętam. Było od groma zakuwania i całe mnóstwo koncertów. Jeden duży brzuch, jedna wielka i głupia ucieczka. Pewnie jeszcze sporo złudzeń i ogólne poplątanie z pomieszaniem. W porównaniu do teraz wtedy byłam taka młodsza. I głupsza oczywiście też. Z jednej strony wolę wtedy, a z drugiej to naprawdę jest już nieważne. Całkiem niedawno pozatrzaskiwałam wszystkie furtki i do pewnych rzeczy powrotu już nie ma. To by było jak oglądanie gwiazd. Widzę je teraz, ale one już przecież zgasły miliardy lat temu.Więc chyba dobrze, że jest teraz. Może ja faktycznie mam z głową, że w zaistniałych sytuacjach taki jest mój wniosek.
***
W ramach odpoczywania urządziłam sobie dziś blogowycieczkę. Zawędrowałam na kilka blogów, zostałam na dłużej na trzech. I smutno mi ogromnie. Jeden chłopak, dwie dziewczyny. Wszyscy młodsi ode mnie, niby nieznacznie, ale jednak sporo całkiem. Przez 4 lata tyle się może zmienić. Smutno mi, bo te ich blogi smutne są i oni są smutni. Naprawdę powinien być jakiś zasiłek dla osób nieprzystosowanych do życia, to by wiele ułatwiało. A może właśnie nie, może jeszcze gorzej by było. Zastanawiam się, czy przyjdzie kiedyś taki czas, że będę miała w nosie tych wszystkich szczyli. Oczywiście znam odpowiedź. Przecież nie można kiedykolwiek zobojętnieć na to, co się samemu miało. Czy raczej ma. To jak z alkoholizmem, nigdy nic nie wiadomo. Albo z dżumą. Epidemia się w pewnym momencie kończy tak szybko jak się zaczęła, ale bakcyl zostaje i nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie mu do głowy się obudzić i znów siać spustoszenie. Nie tarzam się z rozpaczy po podłodze, choć i takie rzeczy się działy. I wierszem się gadało.
Boże zdejm z mego serca jaskółczy niepokójZastanawiam się, o co właściwie chodzi. Zajrzałam do początków ich blogów i w 2/3 przypadkach to była miłość niespełniona. Jeszcze wtedy trwała, ale już dogorywała. Potem był koniec, a potem niemożność uporania się z końcem. Temat znany od zarania dziejów, a przynajmniej od czasów Goethego. W 1/3 nie wiadomo właściwie co. Zaburzenia, odchylenia i tęsknota. A u mnie? To była jesień, pierwsza tak długa i tak intensywna. Jakiś koniec, choć właściwie żaden koniec. Nuda. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ja się po prostu kisiłam z lubością we własnym sosie i nie ma się czym chwalić, cały ten sos sama sobie wygenerowałam. I oni się kiszą we własnym sosie, choć mają przynajmniej jakieś konkretne powody. A tak naprawdę oczywiście preteksty. To mogło być przecież cokolwiek. U nich jesień, u mnie tęsknota. U mnie koniec, u nich nuda. Co za różnica. Smuci mnie to, że tak być musi. Patrzę z perspektywy teraz, z dystansu i z miejsca, w którym to wszystko już mnie nie dotyczy i może dlatego smuci mnie tym bardziej.
Daj życiu duszę
I cel duszy wyprorokuj
Rodzą się dzieci, co to biegają z lalkami, bawią się w piasku, oglądają Pokemony, idą do szkoły, przebierają się na baliki, a potem nocują u koleżanek i biorą udział w szkolnych apelach. I takie co wolą bujać się na huśtawce, bawić się w domu zamiast w dom, oglądać Małą księżniczkę, nie lubią balików i przebieranek ani apeli, a o nocowaniu u koleżanek nawet nie myślą, bo w ogóle nie wiedzą, że tak się robi. Bo skąd.
I potem, nie wiedzieć czemu, zaczynają czytać książki inne niż tylko lektury, choć nigdy nie zapomną Chłopców z placu broni. Standardowy początek - Buszujący w zbożu. A potem to już idzie. W piątkowe wieczory wchłaniają literki z każdej stronnicy, a w końcu też chłoną dźwięki, dziwnym trafem wszystkie prawdziwe. W przewadze fortepian i gitara. Często podkręcony bas i często tonacja moll. I później wreszcie coś się zdarza. Jedna piosenka za dużo, o jedną książkę za daleko. Wpada się na kogoś, bo się przecież szuka zrozumienia. Ktoś musi czuć tak samo, musi! I wszystko się człowiekowi myli. Wulkan wybucha, a potem już nie zostaje nic i się okazuje, że jednak nie musi. Że właśnie nie może. I powstają blogi, zbroje i pancerze. A mogło być tak pięknie!
To znak naszych czasów czy naprawdę stara jednak sprawa? Kiedyś na próżno było szukać ludzi w niebieskich frakach. Teraz jest ich całe mnóstwo po drugiej stronie kabla. A więc także na osiedlu, w autobusie, w sklepie, na uczelni. Wszędzie. A jakiś znak rozpoznawczy? Czarne ciuchy to jednak za mało. Może jakiś kapelusz z pawim piórem albo co. Może jakoś łatwiej by im wszystkim wtedy było. Dosiadaliby się do siebie na ławkach i wymieniali adresami blogów, kanałami na youtubie itd. Też bym nosiła taki kapelusz przecież. Ale już bym się nie dosiadała.Wyleczyć się nie można, ale na to się umiera dokładnie tak samo jak przy każdym innym życiu, tylko po prostu trochę bardziej świadomie. To chyba ostatecznie dobrze, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz