Ogromnie lubię moją uczelnię. Pamiętam pierwszy dzień tam, czyli dostarczenie papierów. Gorąco było jak diabli, chwilę później była burza. Pamiętam pomarańcz korytarza, drewniane drzwi, kogo spotkałam przed nimi i kto ode mnie te papiery przyjmował. Pamiętam też inaugurację, ale wtedy to było na dalszym planie, bo na pierwszym było to, czego dziś już nie ma. A były pretensje, że uczelnię traktuję zbyt poważnie. Ale to się jednak opłaciło, inne rzeczy niekoniecznie. Pierwszy dzień zajęć pamiętam także, włącznie z tym, w co byłam ubrana. Jakie to było śmieszne. Nie było dla nas sal albo nie było miejsc w salach. Baliśmy się dziekana, który jest najsympatyczniejszym człowiekiem, jaki chodzi po ziemi. Nie wiedzieliśmy skąd brać książki ani gdzie właściwie mamy zajęcia. Naprawdę, małe, nieporadne dzieciaki. Patrzę teraz na to z perspektywy czasu i muszę przyznać, że dużo się zmieniło. Doszło sporo nowych osób, sporo niepasujących się wykruszyło. Urodziło się dwoje dzieci. Był też jeden ślub. Wykładowczyni wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. No i umarła legenda naszego instytutu. A nawet dwie. Sporo, a to tylko albo aż 4 lata.
Mamy koniec maja, a mi strzeliło do głowy, żeby zmienić i temat magisterki, i promotora. Narobiłam okrutnego zamieszania, naprawdę, zamętu jak diabli. Za miesiąc już sesja trwać będzie w najlepsze. A ludzie oddają promotorom pierwsze rozdziały. Co się jednak miałam oszukiwać - nie chcę robić czegoś odtwórczego, w dodatku pod patronatem osoby nie z mojej bajki, która zresztą ma swoją rolę w nosie. Zamieszanie trwa w najlepsze, brakuje mi 2 podpisów i zmiany w systemie. Rozmawiałam dziś chyba z 8 osobami, od promotorów począwszy, poprzez dziekana, a skończywszy na sekretariacie. Wszyscy byli tak ogromnie mili, że aż szok. Nie było żadnych uwag, że mi odbiło, że nie wiem czego chcę, że mam dupy nie zawracać. Dziekan powtarzał jak najbardziej, jak najbardziej i życzył miłego dnia. Stary promotor życzył powodzenia argumentując swe stanowisko zasadą życzliwości do studentów. Nowy do mnie dzwonił i zapraszał do siebie nawet w razie gdybym potrzebowała jego podpisu. A pani z sekretariatu dzwoniła za mnie w parę miejsc. Rzeczywiście - życzliwość dla studentów. Nie wiem jak na innych wydziałach, ale u nas jest specyficznie do granic i nie wszyscy się tam znajdują. Ale ci, co już się znajdą, to stają się w pewnym sensie jednym organizmem. Jest nas naprawdę ogrom, ale wszyscy się znają i uchylają kapelusza. Naprawdę, nie mogę narzekać na moje studia. Ciekawe co będzie dalej, po dość enigmatycznym jeszcze tzw. Tym Wszystkim.
***
Zastanawiam się, czy ten blog ma na dobrą sprawę jakikolwiek sens. Nie mam na niego pomysłu. Inaczej - jedyna wizja jaką mam to ta, którą tu realizuję. Czyli piszę o tym, co we mnie i wokół mnie. Nic porywającego. Byłoby porywające gdybym miała jakiś pomysł, motyw przewodni, cokolwiek. Albo gdyby było w ogóle inaczej - czyli wprost i przystępnie. Hej wszystkim, dzisiaj spotkałam się z moją psiapsiółą i poszłyśmy na zakupy, kupiłyśmy fajne szmatki, oto zdjęcia. Lubimy takie rzeczy, bo każdy chyba zastanawia się czasem, często, jakby to było być kimś innym. Więc fajnie się podgląda. Stąd czytanie blogów na temat cudzych żyć, stąd celebryckie gazety i serwisy plotkarskie.
Wpisuję się w poziom średnio wyżej zaawansowany. Czyli ani to lekkie ani też szczególnie lotne. Nie wiem, czy mnie to satysfakcjonuje.
Może też powinnam wrzucać zdjęcia ciuchów czy coś takiego. Miałabym co, wszak przewrót majowy trwa w najlepsze, a w zasadzie to nawet ma się już ku końcowi. Zostały jeszcze tylko rzemyki. Mam je w takiej kombinacji od lat. Moje nadgarstki od lat nie widziały więc słońca. Może będzie mi ich brakować, one są najbardziej symboliczne. Ale odkąd postanowiłam je rozciąć, nie wiem właściwie dlaczego, zaczęły mnie jakoś piec, swędzieć. Jakby kajdankami były, które mnie krępują, przywiązują do tego, co było, a od czego chcę się uwolnić. Dlatego stosownym byłoby, mimo iż sama to wszystko realizuję, żeby uwolnił mnie od tego ktoś inny. Źródło wypłynęło samo, ale ktoś najpierw stuknął laską w skałę.
***
Wszędzie trąbią o burzach, od tygodnia. A tu burzy ani widu ani słychu. Może ja żyję tak naprawdę w innym jakimś świecie. Świecie równoległym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz