Była sobie koszulka, czarna, z Jezusem z przodu. Ale też nie do końca Jezusem. Bo to koszulka P.O.D., więc... Długo by mówić, kto zna, ten wie. Koszulki właścicielem, już 5 lat temu był osobnik, z którego zwąchiwałam zapach, przez dłuższy czas. Ten zapach znam na pamięć i nigdy go z niczym nie pomylę. Wcale nie chcę go zapomnieć. Ale już nie zwąchuję, także dłuższy czas.
Potrzebny mi był przykład religii w popkulturze, pomyślałam więc o owej kapeli i tejże koszulce, lepsze bowiem to niż np. to. Zapytałam go więc, czy mi pożyczy. Powiedział, że ma ją teraz jego siostra. I obiecał też, że się odezwie w pewnej sprawie.
Miałam iść narwać bzu, nie było za bardzo skąd. A chciałam, żeby pachniał w nocy. Przyszła jego siostra z tą koszulką. I leży teraz to wdzianko nieszczęsne w oczekiwaniu na dzień jutrzejszy. Leży i mi pachnie. Pachnie nim. Nie jest mi z tym nijak, skoro o tym piszę. On mi pachnieć będzie w nocy, choć miał pachnieć bez. Co też będzie jutro, kiedy będę musiała mieć ten zapach na sobie, bo w koszulkę ową się ubiorę. Krótka chwila słabości? Tak. Jak krótka? Bardzo. Gdzie jest bowiem wiadomość, która pojawić się miała wczoraj? Nie ma.
To tylko kawałek materiału, a na niej kombinacja proszku do prania i specyficznego zapachu, innego dla każdego domu. Pozbawiam ją znaczenia. Nie tak całkiem, bo nadaję inne. Mogłaby to być bowiem jakakolwiek czarna koszulka z sensowną kapelą, należąca do kogoś, kto ładnie pachnie. Tak, w ten sposób, o to mniej więcej chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz