wtorek, 4 września 2018

wrzesień.

Pełen uniesień, oczywiście.

Czuję się, jakby coś mi umarło. Jest mi trochę smutno, ale nie bardzo. Gdy umierała moja babcia, było tak samo. Miała prawie 100 lat, do końca wszystko było dobrze, umierała tylko 3 dni, podczas gdy niektórzy umierają przecież całe życie. Było wiadomo, że tak być musi, nie ma się co rzucać. I teraz jest podobnie.

Umarło mi kilka marzeń. Nie przeprowadzę się zbyt szybko jednak. Nie pójdę na Camino. Nie wiem, czy napiszę doktorat.
Nie będzie kawy, słońca i owoców. Nie będzie wina. No nie będzie no i co. Nic. Może kiedyś jeszcze, może niedługo.

Śmiać mi się chce trochę, bo pamiętam, jak miałam taką wizję siebie, w której siedzę gdzieś na trawie w lnianej sukni, piję zioła i jestem taka czysta. Nie jem gównianego żarcia, nie łykam żadnych stymulantów, kaw, herbat, alkoholi. Jestem taka, jaką mnie stworzono. Hah. Nie sądziłam, że to wszystko nadejdzie tak szybko i w taki sposób. W zasadzie wszystko się zgadza, tylko czysta się nie czuję. Zbiera mi się na wymioty, gdy sobie wyobrażę te cholerne krętki wijące się w każdej tkance mojego ciała. Ohyda. Nie wiem, jak mam o nich myśleć i czy to w ogóle jest racjonalne traktować je jak istoty. No ale są nimi, żyją, te małe skurwiele, we mnie i w Kamali. Oblecha.

Minęło już trochę czasu, od kiedy wiemy. Nie jest tam już jakoś bardzo smutno, nadeszła mieszanka rezygnacji i pogodzenia się z losem. I tryb oszczędzania energii, żeby mieć sił do walki odpowiednio dużo. A trochę to będzie upierdliwe, poza fizycznymi i psychicznymi kosztami oczywistymi. Podliczyłam te finansowe - 700-1000 w porywach, miesięcznie.
A to moja armia:
No i na dobitkę światopogląd trochę zatrząsł się w posadach. Troszeczkę. Po latach weganizmu znów przestaniemy być fair, żeby siebie trochę podreperować. Wracają jajka i kefiry. Pierwszy mam za sobą. Myślałam, że mi się raczej będzie chciało rzygać, ale chciało mi się tylko płakać. Przepraszam.

No. Ale jeszcze zanim nadeszła asceza był czas na ostatni poryw rozpusty. Ech, żeby tylko rozpusty. Jeszcze nie doszłam do siebie i prędko pewnie nie dojdę. Było wesele Kamali. Postaraliśmy się o niespodzianki - jedną mniejszą, drugą większą. A i tak wyszło odwrotnie. Ale wszystko wyszło. Było świetnie, pysznie i rodzinnie. Trochę po bandzie, ale jak ma nie być po bandzie, skoro nie wiem, czy to nie naprawdę ostatnia taka noc. A nazajutrz siedzieliśmy wszyscy z herbatami, grzejąc się w słonku, Kamala miała szklane oczy, ja już nie i jeszcze nie, było błogo i dobrze i nie istniała codzienność, choroby, problemy. Zaistniało za to trochę magii, której się już poczuć nigdy nie spodziewaliśmy, o której zdążyliśmy już prawie zapomnieć. Albo jakieś dobre duchy się pojawiły albo Miki przesyłał dobre wibracje i ogrom miłości albo był wśród nas inny jakiś czarodziej. Dalej mnie te czary za gardło ściskają, zwłaszcza nocami.
Ale no. Tak było. Ile radości!
No, a teraz już pełna mobilizacja. Potrzebujemy z Kamalą dobrych życzeń i żebyście byli. Pomożecie? ;)

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Po co Ty właściwie to wszystko komentujesz? Zawsze masz swoje zdanie, zawsze antykomentarz, a w zasadzie nikt o opinię nie pyta. Blog to jest chyba internetowy pamiętnik, w którym ktoś opisuje swoje historie, myśli, cokolwiek. Nie wiem doprawdy, jaki jest sens wygłaszania mądrości na ten temat. Jeśli nie podoba Ci się co robię, jak robię albo chcesz się pozaczepiać, to szkoda miejsca w internecie. Znudziło mi się to i będę musiała coś z tym zrobić, bo ile można. Żyj i daj żyć.

      Usuń
    2. To ja się o Ciebie martwię, a Ty ze mnie robisz jakiegoś przestępcę internetowego...
      Nie masz serca?

      Usuń
  2. Założyłaś bloga w internecie.. to nie są wpisy w różowym pamiętniczku zamkniętym na klucz – więc czego się spodziewasz? Zalatuje to hipokryzją, nie można komentować jak coś jest nie po Twojej mysli?! Pozwalasz sobie na komentowanie tak wielu spraw, a nie pozwalasz na to vice versa? Wprowadzisz cenzure do internetu? Eeee nie składa się to!

    OdpowiedzUsuń