środa, 21 lutego 2018

Czuję się w obowiązku napisać, póki jeszcze tu jestem. Bardzo gęsty jest czas, głównie wewnętrznie, tak fizycznie, jak i psychicznie. Noelle, mała czarownica, przeczuła u mnie choróbsko, więc mogłam się zdiagnozować i już teraz wiem, dlaczego mi ciągle zimno, słońce razi jakoś bardziej, flaki bolą, a nastroje szaleją. I choć się z tym będę zmagać do końca życia, to cieszę się bardzo, że nie muszę się już zastanawiać nad tym, czy jestem hipochondryczką czy wariatką, bo nic z tych rzeczy. Nooo, odrobinę się to pewnie nakłada, ale tak czy owak, duży ciężar ze mnie spadł. Mam nadzieję, że wyprostuję jakoś to swoje kulawe ostatnio zdrowie i będę bardziej do zniesienia, dla siebie i świata. 
A poza tym Miki wysłał mi ostatnio książkę, która też mogłaby być w kanonie lektur. Wycieczka do dzieciństwa, bardzo nieprzyjemna, ale chyba konieczna dla wszystkich, których rodzice nie dali rady, bo zwyczajnie nie mieli czasu, bo nie radzili sobie z własnymi problemami, mieli depresję, zniknęli, pili, bili, krytykowali czy molestowali. Wszystko ich wina, nas - dzieci, nie. W naszym obowiązku leży natomiast zdanie sobie z tego sprawy i przepracowanie tego i w końcu pamiętanie o tym, że najczęściej nikt nie chciał źle. Najbardziej krzywdzimy wtedy, kiedy sami cierpimy. Przykro mi, że to często tak wygląda, a nie musi. Najbardziej zawsze boli to, że wie się, że mogłoby być inaczej, a jest właśnie tak. 

A w ogóle jest nieźle. Po 17 jest jeszcze jasno i można już biegać po lesie, choć błoto straszne. Idą wprawdzie mrozy, ale jakoś się tym nie przejmuję, bo nie wiem, czy mnie dopadną. Trochę szkoda mi tego, że przegapię wiosnę w moim mieście, ale nie można być wszędzie, a warto czasem być gdzie indziej. Może to żadne wielkie wydarzenie, ale dla kogoś kto ujeżdża co najwyżej po Polsce, taka eskapada jednak ma znaczenie. Zabawne, że kiedyś po Woodstocku, z głupia frant rzuciłam kilkoma przepowiedniami, wraz z rokiem, i proszę, się dzieje. Wprawdzie to nie ja miałam być pionierem, ale to już chyba nie jest istotne. 

No to zbogom!

1 komentarz:

  1. Pewnie było to w 1983 roku.
    Ukończyłem szkołę rolniczą i dzięki zdobytemu prawu jazdy zatrudniłem się,
    w jednym z kombinatów budowlanych - miałem rozwozić ciągnikiem beton.
    Dziwne to były czasy - okazało się, że mój traktorek od miesiąca stoi na warsztacie
    i przyszło mi cały dzień chodzić po placu transportowym.
    Nazajutrz nie zamierzałem powtarzać tej mitręgi- poszedłem na blałę.
    Mamusia przygotowała mi śniadanko, a ja wylądowłem na działce.
    Jesienne chłody przypomniały mi o podgumowanym płaszczu, którym się przykryłem...
    Jak najszybciej chciałem dokończyć sen, ale kiedy się położyłem i zasnąłem stało się coś dziwnego...
    Poczułem, że nie leżę tylko stoję i jestem w pełni świadomy.
    Na początku niczego nie dostrzegałem, ale po chwili zobaczyłem samego siebie, leżącego na kanapie.
    Byłem zbudowany jakby z gazu, nie mogłem wykonać nagłego, szybkiego ruchu, ale kiedy pomyślałem
    o swoim domu to od razu się tam znalazłem.
    Później powróciłem na działkę - zacząłem upadać na swoje fizyczne ciało i obawiając się upadku zasłoniłem
    się gazową gardą.
    Kiedy się ocknąłem poczułem mrowienie na szczęce.

    OdpowiedzUsuń