Nadużywam myślników. Nadużywam myśli.
piątek, 5 maja 2017
maj
Odwlekałam dziś moment wstania z łóżka. Odwlekam, bo mi się nie chce. Niemoc. Wstałam jednak w końcu i wtedy matka zaliczyła jeden z nielicznych w ostatnich latach zrywów. Że może pójdziemy do ogrodniczego i posadzimy jakieś kwiaty na balkonie. W samym tym planie nie widzę sensu, bo kto wie, jak długo ten balkon będzie jeszcze nasz, ale czynność wydała mi się nawet nawet. Taka... życiodajna. Więc przystałam na to bez marudzenia, ubrałyśmy się i poszłyśmy. Jak za starych dobrych czasów. Szłyśmy sobie razem i gadałyśmy po drodze. W ogrodniczym był niewielki wybór, matka wzięła te cholerne komunistyczne pelargonie, ale jeśli lubi, to jej prawo. Ja wzięłam skrzynkę i paczkę maciejki - żeby pachniało latem. Oglądałyśmy też ubrania. I w zasadzie wszystko w porządku. Po drodze jednak widziałyśmy, jak zjeżdżają się samochody i wysiadają z nich ludzie z kwiatami, na czarno ubrani. Naprzeciwko ogrodniczego jest kościół - jechali na pogrzeb. I stali potem pod kościołem, czarni i smutni, podczas gdy my po drugiej stronie ulicy wybierałyśmy kwiaty. Później szłyśmy z nimi - matka niosła ziemię pod pachą, ja skrzynkę z kwiatami, zielonymi i kwitnącymi. I mijałyśmy spóźnionych żałobników - też nieśli kwiaty. Z tym, że cięte, zawinięte w folie i czarne wstęgi. Jaka głupia sytuacja! Jaki wymowny obrazek. Minęliśmy się wreszcie i poszliśmy, każde w swoją stronę - my sadzić w domu kwiaty, oni składać je na grobie, też w świeżo rozkopanej ziemi, a i skrzynka jest. Czuję jedno i drugie - nasze i ich kwiaty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kwiaty, kwiaty... Ach, ta nasza nadzieja.
OdpowiedzUsuńZ tego, co pamiętam, mamy do niej ambiwalentne uczucia ;)
Usuń