poniedziałek, 15 maja 2017

feed your head

Jak to w maju bywa - leżę. Rozłożyło mnie wszystko, co możliwe. Ale już się powoli zbieram, nie wiem jeno, do czego. Tak się wszystko dobrze zapowiadało jakiś czas temu, a teraz niewiele z tego zostało. Ciągle w punkcie wyjścia. I to ponoć ciągle moja wina i moja wina. No i co ja mam zrobić, kiedy ja tak po prostu mam? Dość mam zmieniania wciąż czegoś w sobie, w świecie, bo ile można. Ale odpuścić, jak się okazuje, też nie można. Ech tam.

***
Niedawno się dowiedziałam, że to wcale nie jest tak, że pasja spływa z nieba. Okazuje się, że trzeba ją sobie wywalczyć, trzeba się nad nią napocić i generalnie nie jest kolorowo. A jednak małodusznie zazdroszczę ludziom, którzy mają pasję. Przychodzisz do nich, żeby coś ci zrobili i oni to robią i mają z tego taką frajdę, że i ty masz frajdę. A różnica między robieniem tego, co się kocha a zwykłą pracą jest taka, że jak ci w życiu idzie jak kurwie w deszcz, to ta zwykła praca ci brzydnie tak, że nie idzie wytrzymać. A ta praca z powołania ci wtedy pomaga, chcesz to robić i możesz i żadne okoliczności zewnętrzne cię nie wytrącą z równowagi. Fajna rzecz. I idziesz chętnie i robisz chętnie. Och, co tu robić, żeby robić to chętnie?

***
Zawsze marzyłyśmy z Noelle o tym, żeby w jakiś słabszy dzień ktoś się nami zaopiekował. Wpuścił nas obie do swojego pokoju, do ciepłego łóżka, pod kocyk, dał nam herbaty i trochę z nami pobył, niczego nie oczekując. Marzył nam się taki właśnie pokój, z kimś miłym, kto nas zrozumie, nie będzie o nic pytał, nie będzie się do nas dostawiał, tylko po prostu sobie razem pobędziemy przez jakiś czas. I oto marzenie się ziściło i to - jak to w życiu bywa - zupełnie niespodziewanie. Naszego opiekuna znamy przecież od wielu wielu lat. I teraz tak się złożyło. To była bardzo dobra wizyta i bardzo dobra, daleka podróż. Dobrze się tak (po)znać, choć i w tym jest ździebko smutku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz