Drugi tydzień marca.
Różne wydarzenia nadają bieg życiu, nawet takie kompletnie niedorzeczne. Jakiś czas temu - będzie z 1,5 miesiąca - zamknęli Biedronkę na Starołęce. Żeby ją wyremontować. Zmartwiło mnie to ździebko, bo tam zwykle robiłam zakupy, najłatwiej stamtąd władować torby do autobusu. Napisałam nawet Sąsiadowi, że taki news, choć on wtedy jeszcze nie był moim Sąsiadem. Choć był. A dziś tę Biedronkę otworzyli, już po remoncie. Tak, Noelle, były balony - żółte. Po południu pójdę coś kupić. No i nie o Biedronkę chodzi, rzecz jasna, ale zdziwiło mnie, jak wiele się przez ten czas zmieniło. Pamiętam tych kilka razy, kiedy szłam dalej, do Lidla przy Żeglarskiej, szłam i szłam od pętli tramwajowej spory kawałek, słuchałam różnej muzyki, myślałam o różnych osobach. Najpierw były żurawie, potem znowu mróz, innym razem słońce i odpięty płaszcz. Jakby ten czas był naprawdę bardzo długi. Jakby był takim małym uniwersum. Życie płynie i przez całe lata nie dzieje się nic, aż kiedyś w tym dziwnym nieokreślonym czasie między zimą a przedwiośniem, kiedy o Gwiazdce już dawno się zapomniało, a o Wielkanocy jeszcze nie myśli, kiedy nie chce się już śniegu, ale nie śmie wciąż jeszcze pragnąć słońca, między zamknięciem a otwarciem Biedronki nagle samo dzieje się wszystko, co tylko może, wszystko, czego nie da się spodziewać.
Wczoraj był dzień kobiet. Wczoraj był miły dzień. Osobliwie prezentuje się bukiet kwiatów na biurku między monitorami. Chłopaki przyszli z delegacją.
- Wszystkiego naj...
- Zdejm ten papier!
- DżejDżej, ale wstyd, ale socjalizm!
Bukiet stoi w szklance. Jest aralią, tulipanami, różą, chryzantemą, goździkami oczywiście, jest zielony, ognisty i pastelowy zarazem. Całkiem nieźle mnie wyczuli.
A wieczorem byliśmy w parku. Jeździły pociągi. Woda była gładka, niezmącona. Huśtawka była szybka. Oczy były stalowe, nosy były zimne, oddechy były gorące. Biodra nie mieściły się na siedzeniach. Łabędź prostował skrzydła. Dziesięć lat mniej, jak ręką odjął. Dobrze iść na plac zabaw. Ale nie można samemu, to wtedy przygnębiające.
WOŚP idzie na rekord. Mało o tym mówią, więc ja tu o tym mówię.
Czuję się jakby w zawieszeniu. Cóż, chyba w nim zresztą jestem. Z jednej strony mam ochotę, żeby wszystko ruszyło, żeby było już dalej, następne. Z drugiej, to uczucie, że świat się zatrzymał i czeka wydaje mi się magiczne i chcę w tym jeszcze trochę pobyć. Wcale nie musi być jeszcze wiosny, przedwiośnia nawet. Teraz go już zresztą nie ma. Kiedyś bywało. Pamiętam, że jak byłam mała, poszłyśmy któregoś razu z mamą na łąkę. To był pierwszy dzień w roku, w którym naprawdę świeciło słońce. Ziemia wciąż jeszcze była zmarznięta, wciąż jeszcze kurtki i czapki były na miejscu, ale na łące roztopy, wielkie (jak dla mnie wówczas) rozlewisko, w którym broczyły właśnie łabędzie. W tle krzyczały żurawie. Towarzyszyło mi wtedy wrażenie jakiegoś przełomu i pewność, że zima już nie wróci. Teraz to tak nie wygląda. Trudno.
Oglądam trochę Kieślowskiego. W pracy, w której powoli (chwilowo?) nie mam co robić. To był niezwykły człowiek. Nie jestem wcale jakimś specem jego filmów, wielu nie znam, ale z jakichś względów jest mi bliski. Wierzę w to wszystko, co on pokazuje. "Przypadek" i "Podwójne życie Weroniki" kompletnie mną wstrząsnęły i zmieniły mi patrzenie na świat. Zresztą, "Gadające głowy" też. W rozmowie, rozmowie, jakich wiele pewnie przeprowadził, chyba mi wyjaśnił, dlaczego tak na niego i jego obrazy reaguję. Takie poczucie, wiesz, pewnej dziwności, czy właśnie nie niejasności, tajemnicy jest cały czas. Cały czas. Teraz też.
Teraz też.
***
Zaczytuję się w "Mistrzu i Małgorzacie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz