piątek, 3 lutego 2017

Zasypiam, więc będę bredzić. Brednie na śpiku są w porządku.
Tooo był trudny dzień. To były trudne dni! Teraz mimochodem słucham trójkowej listy, 1szy raz od hohoho. Ku memu zdziwieniu wygrywa Deep Purple. W zasadzie... dobrze słyszeć Iana. Gdy byłam jeszcze szczeniarą w glanach, słyszałam na żywo i to chyba 2 razy. Albo 3. Ile, Hiv? Ale chyba już nam starczy. Za to w temacie - Hiv to podjudzacz, od którego dopiero uczę się sztuki podjudzania. W marcu jedziemy na KoRna. Przecież nie mogę być hipokrytą. Skoro sama podjudzam, to i dawać się muszę. To się daję. Róbta ze mną co chceta.
Siedzę teraz w łóżku z Hipolitem. To mój nowy komputer. Za tamtym będę tęsknić jak za pierwszymi glanami właśnie i zachowam go w miłej pamięci. Z Hipolitem na razie się obwąchujemy, ale postanowiłam nie mieć przed nim tajemnic i otworzyć się na niego tak, jak on na mnie się otworzył, toteż piszę razem z nim tę notkę. Hipolit jest u mnie od wczoraj, ale nie było łatwo się zdecydować na zaproszenie go do domu. Strasznie panikowałam i nie umiałam sobie poradzić. Na szczęście Inicjał zachował spokój (to ostatnio rzadkie), poszedł ze mną i był mi sterem, żeglarzem, okrętem. Pomógł mi pięknie i nawet zaimponił mi, więc jeśli to czyta, może się troszkę napuszyć, całkiem zasłużenie. Potem mieliśmy prawdziwą rozmowę, jednak ani rezolucji ani nawet rewolucji brak. Wypiłam miskę kawy i prawie rozchlipałam się nad nią. Lubię znać Inicjała, rozczula mnie.
Słucham tego Callahana i też mnie rozczula. Don't go, don't go, don't go. No nie wiem.
Ahm, z Hipolitem mieliśmy już pierwszą scysję - nie chciał mieć internetu. Nie chciał i koniec. Był jak pies ogrodnika w dodatku, bo staremu lapkowi też zabrał. Wszystko szlag trafił, mnie również. Wyobraziłam sobie, że znów ktoś musi mi pomagać i zaczęły mi do głowy przychodzić pomysły niemoralne. Ostatecznie miły pan z infolinii, którego nigdy nie spotkam, pomógł mi zdyscyplinować Hipolita. Trudny dzień, mówiłam już. Frędzle od kocyka wpadły do kibla, zupa wylała się w torbie, a ta, która została w pojemniku, okazała się skisła. I pochlastałam sobie nożem nadgarstek. Takie wypadki. Mam to po Rotim - on ostatnio zszył sobie palec zszywaczem. Opatrzyliśmy go serwetką i taśmą klejącą. Taki promotor to skarb!
Hmmm... Hiv nie chce ze mną rozmawiać o płynach ustrojowych. Chyba będę musiała zgłosić się w tej sprawie do mojej Dege.
Chloe jest w drodze do Frisco. Za parę godzin zacznie tam nowe-stare życie. W środę pożegnałyśmy się. Dała mi herbatę, buty i chciała moździerz dać mi także. Ja jej dałam kolorową chustę, co by nie utonęła w mroku. I co by pasowała do Frisco. Poza tym - kiepski teatrzyk. Grałam w nim tylko godzinę, po czym rozstałyśmy się na wysepce pod Tesco. I ja już nie musiałam dłużej grać, ale ona biedna tak.
Byłam też na filmie. A może raczej w kinie. Raczej w kinie, choć widziałam też spory kawałek filmu. Toni Erdmann był trochę jak mój ojciec. Warto posiedzieć te 1,5h w lekkim znudzeniu po to, żeby potem zaniemówić i poczuć, że to jest to! Wyobrażam sobie naked party w moim korpo. Po filmie miałam 16 lat i byłam zachłanna. A jednocześnie miałam tych lat 55 i byłam zblazowana. A teraz mam 26 lat i zagadkę. A nawet dwie, jedną w głowie własnej, drugą w głowie cudzej.
A wszystko, WSZYSTKO to jego wina:

Nie patrzcie mu w oczy, bo Wam odbije.

1 komentarz:

  1. Och... faktycznie coś w tych oczach jest takiego... lepiej nie patrzeć. A może...? :D Pozdrawiamy Hipolita!

    OdpowiedzUsuń