Ostatnio na angielskim mieliśmy gramę, gramę, gramę... aż wszedł temat komplementów. Jakieś dziołchy w listeningu chwaliły nawzajem zrobione przez siebie zdjęcia. Wiadomo, szło o zastosowanie określonych zwrotów, więc lektorka zarządziła, żeby każdy każdemu zasunął po komplemencie. I grupa wpadła w panikę.
- Eeee... I like your... eeehm... ring?
- Nice notebook.
And so on. Nic osobistego. Ja zaczęłam o miłych uśmiechach i fajnym poczuciu humoru. A potem była dyskusja. Babka była zszokowana, że tak stresujące i problematyczne jest dla ludzi mówienie sobie (i przyjmowanie komplementów). Dlaczego? Nie chce mi się dociekać, czego to kwestia, ale jest to niepotrzebne. Łatwiej jest się najeżyć, mieć dystans albo wystawiać opinie krytyczne. Podobnie jest z bliskością. Albo to ja mam spaczone, hipisowskie patrzenie na sprawę. Żebyśmy mówili sobie miłe rzeczy (a nie tylko myśleli) i żebyśmy się przytulali (a nie tylko mieli ochotę). Zdrowiej dla innych i dla nas samych.
I w ogóle miało być o czym innym i ee.. bardziej? ale nie mam czasu i siły. Maraton Wszystkiego trwa. Lata tłuste. Czy coś w tym guście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz