środa, 27 lipca 2016

O głębokości doliny, w której rozbiłam obóz świadczy to, że cieszy mnie bardzokurwaporanny telefon od promotora oraz fakt, że w przeciągu 12 godzin zjadłam dwie czekolady. Znaczy naprawdę nie jest dobrze. Zrobiłyśmy z Kamalą plany, ale ja ich nie realizuję. Na pocieszenie gotuję i piekę,  moje ofiary muszą to potem zjadać. Wczoraj siedzieliśmy sobie z Wiktorem nad rzeką, żrąc tę moją szarlotkę i popijając cydry. Było nawet fajnie, obśmialiśmy wszystko, co nas dręczy. Lubię tego gamonia, choć momentami mam ochotę zamordować. A ponoć w knajpach nie można poznać sensownych ludzi.
Żeby sobie zrobić małą przyjemność i przykrość zarazem, obejrzałam jeden z filmów moich prawie ulubionych, o którym mi przypomniano ostatnio. Nic dziwnego, że budzi on pragnienie zostawienia wszystkiego. Obejrzy się to i potem też się tak chce. Ktoś tak nie chce? Przyszło mi tylko do głowy czym się różni bohater od widza w tym przypadku. My chcemy zwiać przed innymi, przed światem, przed prawdą, przed sobą w gruncie rzeczy. A on siebie i prawdę chciał znaleźć. I chyba dopóki o to nie będzie chodziło, póki się nie zostawi za sobą tych wszystkich frustracji i nie uzbroi w pogodę ducha, to każda wyprawa będzie tylko ucieczką przed sobą, z góry przecież skazaną na niepowodzenie. A w ogóle to piękna, piękna historia.
Zadziwiające, że on ten soundtrack zrobił, nim obejrzał film. Jest przecież tak cholernie adekwatny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz