- Mmm... pyszne!
- No. Trzeba by samemu suszyć. Bez sensu kupować.
- A masz piekarnik?
- Nie.
- To jak to będziesz robić? We wschodzącym słońcu?
- Tak, będę co świt wychodzić na łąkę w długiej szacie i wystawiać srebrną paterę z plasterkami jabłek do słońca.
- Zostaniesz kapłanką.
- Jabłkową Kapłanką.
- Faaajnie. Można by może założyć sektę.
- Nie opuszcza cię to pragnienie, widzę.
- Nie, konsekwentnie, od lat. Trzeba by stworzyć jakieś wymyślone bóstwo.
- Wielkie Jabzo.
- O! I każdy mógłby być Jabłkowym Kapłanem.
- I Jabłkową Kapłanką.
- Właśnie. Dwa razy do roku mielibyśmy swoje święto - kiedy kwitłyby jabłonie...
- I śpiewalibyśmy wtedy piosenkę o tym, byłaby naszym hymnem!
- No. I drugi raz przy okazji plonów. Poza tym moglibyśmy świętować w Zielone Świątki, dożynki itd.
- Jako Jabłkowi Kapłani mielibyśmy namalowane na czole małe jabłka.
- Na co dzień zielone i czerwone od święta. I wszyscy wspólnie rytualnie suszyliby jabłka o świcie, w pierwszych promieniach słońca, stojąc boso w rosie.
- I byłoby mnóstwo pysznych potraw na naszych uroczystościach.
- Tak! Naleśniki z jabłkami, racuchy, szarlotka, pieczone jabłka, jabłka kandyzowane, jabłkowe kompoty, soki, cydr i jabole.
- Byłoby fajnie.
Zamilkłyśmy na parę długich minut, wzrok utkwiłyśmy w jednym punkcie, tak naprawdę do wewnątrz i oglądałyśmy jabłkowe przyjęcie na zielonej łące. Było fajnie. Kiedy już się ocknęłyśmy, naszło nas na eksperymenty. Pod wpływem jednej z głupawych amerykańskich produkcji, którą niedawno obejrzałyśmy, postanowiłyśmy być na tak. Z prawie wszystkim, przez miesiąc. O co nam chodzi? Bynajmniej nie o to, by uleczyć się z malkontenctwa i stetryczenia. Raczej z drżeniem upatrujemy biedy, jakiej sobie napytamy, w dodatku całkiem beztrosko i bez skrupułów. Nie będziemy mogły mieć do siebie pretensji - wszak to był eksperyment, musiałyśmy być na tak. Póki co nic strasznego się nie działo - Noelle brała udział we wszystkich konkurencjach w przedszkolnym festynie wyprawianym z okazji Dnia Dziecka, a ja dziś oglądałam gnieźnieńską katedrę. Za to wczoraj... Spotkanie spotkaniem, ale nie mogłam go zakończyć, bo przecież byłam na tak. W efekcie pusta, ciemna knajpa, zamknięta od środka, a w środku Bożydar i ja. Właściwie wielce ekstra - jakby przez przypadek zostać zamkniętym na noc w szkole albo w sklepie. Do tego ten barek, cały w zasięgu możliwości. No ale to wszystko na dalszym planie, bo na pierwszym Bożydar i ja. Los ostatnio zadziwiająco szybko spełnia moje zachcianki - najpierw wreszcie facet, z którym możliwa jest przyjaźń damsko-męska, wiadomo dlaczego, a teraz Bożydar, którego fizjonomia miesiąc temu mnie zachwyciła. No i proszę bardzo. O ile to pierwsze jednak jest sensowne, o tyle co mi właściwie po fizjonomii Bożydara. Zorientowałam się szybko, że ciałami zgralibyśmy się świetnie, duszami za to nie bardzo, a że mi jednak idzie o to drugie, nie było sensu sprawdzać pierwszego. No i oczywiście żałuję i nie żałuję jednocześnie. Ech, mniejsza. Kładłam się stosunkowo późno znów i chyba nie było najlepiej, bo we łbie - zamiast jakiejś pościelowej ballady o miłości, ostrym kawałku o ostrym spotkaniu albo depresyjnej, melancholijnej piosnki o rozczarowaniach - nie wiedzieć czemu, grało mi to:
yes womans!!
OdpowiedzUsuńBędziesz Jabłkowym Kapłanem? :P
UsuńO mamo, przez to wszystko miałam taki sen... całe szczęście, że ze nimi nie musimy być na tak. Wiwat Wielkie Jabzo!
OdpowiedzUsuńJabzo z Tobą Marynarzu!
Niby przez jakie wszystko, tej? Chyba nie przez jabłka? Też miałam niezły - gościłam na przyjęciu ducha młodej samobójczyni :|
UsuńJabzo!
No i precle. Precle z jabłkiem...
OdpowiedzUsuńJak mogłam zapomnieć!
UsuńKapłanem ? słabo to może wyjść ale.. z braku lepszego osobnika mogę spróbować ;]
OdpowiedzUsuńJabłkowym! Jak wszyscy w naszej sekcie Wielkiego Jabza. Będziesz musiał stać bosy o świcie na łące i suszyć jabłka w promieniach wschodzącego słońca. Myślę, że sobie poradzisz.
Usuń