środa, 23 marca 2016

w poszukiwaniu straconego czasu

W tym tygodniu skończy się zima. Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem. Poza tym dziś je słyszałam. Żurawie. One na pewno się nie pomyliły.
To była długa, bardzo długa zima. Co z tego, że nie było śniegów i mrozów? Były, wewnątrz. Wszystko stało się symboliczne, nawet sny i pory roku. W całym tym marazmie działo się nieco trudnych rzeczy, takich, które mnie dotyczyły i tych dalekich. Młody chłopak z mojego osiedla się powiesił. Nie na to nie poradzę, że jestem magicznie przekonana o wzajemnym powiązaniu szczegółów z ogółem i odwrotnie.
Żeby stanąć na nogi uskuteczniamy z Noelle 6. edycję tzw. zdrowego marca. Nie jemy słodyczy, nie alkoholizujemy się. Codziennie łażę daleko z psem i na biegi albo basen, mimo bolących kolan. Nie wiem, czy chcę się widzieć na starość, choć dziś przyszło pismo o możliwości odkładania na emeryturkę. W ZUS-ie lub w OFE. Co za abstrakcja! Podobnie jak to, że oddano mi prezesurę i teraz znów będę musiała się bawić w udawanie dorosłej. Tymczasem moim (i Kamali) ulubionym ostatnio zajęciem jest snucie się bez celu po mieście. Łazimy, patrzymy, chłoniemy, słuchamy grajków i jemy precle. Wszystko to daje takie miłe poczucie bezczasu. I czyni nas flaneurami. Po tych zabawnych studiach na wszystko jest wytłumaczenie.
Ostatnio przeszedł korytarzem ktoś, kto chyba używa takiego samego proszku jak niegdyś Hiv. W jednej chwili stał się jeden z dawno już minionych lipców, wieczór na działce, podczas którego najpierw się pewnie kłóciliśmy, a potem nie. A dziś buty, takie zwykłe buty z gumową podeszwą i czarną tekstylią. Założyłam je i byłam małą dziewczynką, która patrzy na takie buty - tyle, że nie wiązane - jak odciskają ślady w piasku, tuż obok niej. Kiedy miałam jakieś 5 lat takie buty miała moja matka. Była późna wiosna, ona miała je na nogach i jadła czekoladowego rożka. Ja waniliowego. Szłyśmy na łąkę, ścieżką, której od 20 już lat nie ma, bo teraz stoi tam czyiś dom. Było ciepło, świeciło słońce, a ja się rozchmurzałam po jednej z rutynowych dziecięcych przykrości, których wtedy było wcale nie więcej niż teraz, ale można było im się poddać. Po lewej stronie rosło już zielone zboże. Niewiarygodne, że mam tak stare wspomnienia (właściwie nie wiem, które, z tych dwóch jest starsze). Niewiarygodne, że za sprawą jednego bodźca można przenieść się do całej niegdysiejszej historii, z barwami, zapachami, z całym kontekstem.
Muszę w tym roku przeczytać całego Prousta. Marzy mi się caluśki komplet 7 tomów.

2 komentarze:

  1. Masz taki pięknie sentymentalny styl, sama mogłabyś zostać Proustem, wiesz? :)
    Lubię to, że umiesz wspominać, mnie się trochę nie chce, utknęłam w stanie półsnu. :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawstydzaj mnie :D
      Półsen, powiadasz... Wiosna idzie, to czas na przebudzenie!
      A w ogóle to też to lubię, tylko czai się tu niebezpieczeństwo, że będę już tylko wspominać.

      Usuń