Słucham Listy. Czy coś w tym stylu. Od jakiegoś już czasu nie słucham jej tak, jak kiedyś. Wtedy się przecież głosowało, zwykle w czwartek. I potem w piątek od 19 do 22 rzeczywiście się siedziało przy radioodbiorniku. Miałam herbatę i słuchałam, przy okazji bazgrałam w zeszycie tudzież wymieniałam maile z Knightem, także na temat tego, co na którym miejscu i z jakiej paki tak. A teraz nie głosuję, radio włączam zwykle koło 20 i w zasadzie snuję się między pokojami. Nie wymieniam z nikim przemyśleń, nie bardzo zwracam uwagę, właściwie nie wiem nawet, co jest na którym miejscu. Lazarus wzbudził we mnie na nowo emocje wobec Listy, ale już znów mi przeszło. I naprawdę nie wiem, jak to się stało, że coś, co było przecież przez tak długi czas ważnym przecież rytuałem, stało mi się teraz niemal obojętne. Hiv ostatnio stwierdził, że na niczym mi już chyba nie zależy. No cóż, chwilowo tak jest. Kiedyś minie. Nie zależy mi ot choćby na tym, żeby coś mówić - tu bądź twarzą w twarz z kimś. Nie chce mi się, nie mam obecnie wiele do powiedzenia, dlatego nie piszę i prawie nie spotykam się z ludźmi. Wyjątkiem był dzień wczorajszy, kiedy spotkałam się z Noelle i Orianą, aby zorganizować wreszcie naszą... wigilię. Taaak. Te 3 miesiące poślizgu najlepiej świadczą o tym, jak bardzo nam zależy. Oriana dostała więc swój prezent (była zachwycona kotem) i tyle. Poszłyśmy do Lasku Marcelińskiego, ja i Noelle ubrane w kolorowe spódnice jak za starych dobrych czasów. Tam wszystkie ławki były w cieniu, więc wlazłyśmy na wybieg dla psów i usiadłyśmy na kołkach. Chciałyśmy nawet mieć wymyślonego psa, ale nie mogłyśmy się zgodzić co do rasy i wyglądu, więc ostatecznie miałyśmy 3 wymyślone psy. I torebkę z narysowaną choinką. Siedziałyśmy tam i jadłyśmy banany (wigilijne) i to był pierwszy chyba dzień w tym roku, kiedy można było przebywać dłużej na dworze i nie zmarznąć. Poznałyśmy wiele psów, które przybiegały się z nami przywitać albo bawiły się nieopodal. Był Dyzio, Elmo, Leonard... Nasze wymyślone pchlarze były tym jednak niewzruszone.
Potem pojechałam do centrum, już sama, w poszukiwaniu prezentu dla bratowej. Było to już trzecie podejście. Z miasta wykonałam cztery telefony do matki celem konsultacji, wszystkie cztery okazały się bezcelowe. Wreszcie coś tam kupiłam, a że miałam mnóstwo czasu do zajęć, polazłam jeszcze do Pepco. Tam dokupiłam resztę i przy okazji znalazłam dla siebie staniol. Niezbyt powalający, bo chciałam gładki, a ten jest w jakieś kwiateczki, ale niech tam. Wychodzę ze sklepu z torbą, siatką i tym stanikiem i lezę w stronę jedynej w tamtej galerii ławki, żeby się jakoś sensownie spakować. Na ławce siedzi jakiś gość, widzę kątem oka, że żre banana, więc mówię mu 'smacznego'. A on nic. Patrzę więc, a on jakiś taki czarny, oliwkowy, więc pomyślałam, że pewnie nie czai po polsku. Siedział, przeżuwał i gapił się na ten kretyński staniol. Już mam sobie iść, kiedy wypala z pytaniem, czy zakupy się udały. Mówię, że nie jestem pewna i siadam na tej durnej ławce. Okazuje się, że jest z Libanu (jestem orłem z geografii, więc przez chwilę się zastanawiam, czy to Bliski Wschód czy może jednak Afryka). W Polsce od paru lat, język zna dobrze, ubrany w jakieś sportowe łachy, czarne dzikie oczy i oczywiście starszy i chce iść na kawę. Randka multikulti nie jest czymś, o czym zawsze marzyłam, więc nie wiem, co mam mu powiedzieć, ale on wie i rozgrywa wszystko tak, jak to rekomenduje mój i Ogryzki ulubiony gentlemen. Więc mam wolną rękę. Złapałam się na tym, że problematyzuję wszystko, nawet takie błahostki. Nie widzę oczywiście frajdy z tej kawy czy o co tam chodzi tylko widzę już dalej i jestem zmęczona na samą myśl. Zastanawiam się, czy ja dobrze myślę, czy to dobry sposób. Wszystko musi być idealne i na 100% sensowne, inaczej nie chce mi się palcem kiwnąć, choć coś mnie jednak ciągnie do takich niepewnostek. Ale nie. Najmniejsza rysa na mojej idealnej wizji i nie podejmuję żadnego wysiłku. I oczywiście nie mówię tylko o tym Libańczyku czy coś takiego, ale tak generalnie. Roten ma rację - wychodzisz z domu i rodzą się problemy.
Boże, jaki ten Roten jest mądry! Niech go wyniosą na piedestał to zostanie moim guru. I wóda w środku tygodnia nie będzie jakimś problemem.
OdpowiedzUsuńKiedyś mu o tym wszystkim powiem. Na razie nie mogę, bo mu się poprzewraca w głowie i zacznie mnie traktować jak swoją wyznawczynię.
UsuńChodzę spać wcześniej niż Ty ostatnio, to dziwne.
Powiedz mu choć że dla mnie jest niedoscignionym wzorem. Możesz później dodać że już ze mną nie rozmawiasz bo mam nierówno pod sufitem.
OdpowiedzUsuńWracam do starych nawyków. Długo w noc, wczesne wstawanie i spanie za dnia.
Zapewne kiedy pójdziemy na wódę, a wtedy opowiem mu całą tę historię.
UsuńNo tak. Ale właściwie co można robić długo w noc?
Grać w simsy. Czekać. Słuchać radia. Gapić się w noc. Dużo możliwości jest. Kiedyś dodałabym jeszcze, że pisać można.
UsuńAaaa, simsy! No to wiele wyjaśnia!
UsuńTeraz pisać nie można? Przecież długo w noc pisze się najlepiej. O ile nie pada się na pysk.
Jeśli się chce to może i tak. Ale trzeba chcieć.
Usuń