niedziela, 18 października 2015

a love of shared disasters

Słucham CBP i pięknie się pogrążam w nastrojach wszelakich, przede wszystkim tych w dolnych rejestrach. Mollowych.

***
Mam patologiczne patrzenie na ludzi. Nie mogę się przyzwyczaić, nie mogę zaakceptować, że oni są tylko epizodycznie. Nigdy nie byłam jakąś szczególnie społeczną istotą, tłumy lubię tylko na koncertach, a bycie w centrum zainteresowania jest dla mnie koszmarem. A z drugiej strony tak się cholernie przywiązuję do ludzi. Oni są na chwilę i ja to wiem, więc zawsze się staram te chwile wyeksploatować do cna, ale to i tak zawsze za mało i potem cierpię katusze, kiedy znikają. Doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że gdybyśmy byli wszyscy razem cały czas, nikt by tego nie wytrzymał, a u mnie pierwszej pojawiłaby się potrzeba nie tyle nawet prywatności, ile wręcz izolacji. Ale mimo to, cholera. Były bóle po Woodstocku, po Bieszczadach, teraz będą po pracy. Są po ludziach wcale nie z mojej bajki nawet, bo wystarczyło, że spędziliśmy razem trochę czasu i coś nas połączyło. Świat był taki sam przez moment dla mnie i dla nich. Tak jest ciągle, od lat, nawet jeśli wcale za czymś nie przepadam (wstawanie co weekend o 5 rano po to, by wspólnie układać kwiaty do wieczora). I tak mi potem brakuje nie tego, ile atmosfery. Stworzonej przez osoby biorące w tym udział. Dopóki się nie przywiązuję do ludzi z windy lub autobusu (bo z pociągu mi się zdarzało) to chyba nie jest źle... Pamiętam, jak w podstawówce mieli wymieszać nam klasy. Rozpacz. Zakończenie gimnazjum. Rozpacz. Potem już nie aż taka, bo przestałam być naiwna i nawet przestało mi przeszkadzać czcze gadanie o utrzymywaniu kontaktu, bo wiadomo, że to bajki. Ale za każdym razem czuję, jakby te wszystkie odchodzące, znikające osoby zabierały ze sobą kawałeczek mnie. Kawałeczek, który im daję w zamian za cząstkę ich. W różnym jednak stopniu odczuwamy ten ubytek.
Stąd pewnie te moje utopijne, nierealizowalne marzenia o takiej prawdziwej paczce, jak z filmów. A nie o licznej, ale rozproszonej grupie znajomych. Albo mrzonki o czymś w rodzaju hipisowskiej komuny. Gdyby raj wyglądał tak, jakbym chciała, spotykalibyśmy tam wszystkich. Można by było być ze wszystkimi i każdy by tego tak samo chciał. Nie byłoby zadręczonych przez cudze problemy, nie byłoby samotnych, nie byłoby takich, którzy do kogoś tęsknią. Ale tu jest jak jest, więc - choć to głupie i zaprzeczam w ten sposób samej sobie - jeśli coś trwa za długo, przykręcam kurek i też się w końcu wycofuję. Bo lepiej żeby było mocno przez chwil parę niż miałoby się rozczarowująco rozmywać. Choć są oczywiście wyjątki. Ostatecznie, i tak chyba we mnie więcej odruchów społecznych niż w niektórych towarzyskich ekstrawertykach. Bo jak już być ze sobą, to lepiej na 100%, bez dawkowania, niż potem żałować zaprzepaszczonych szans na integrację, zabawę do białego rana, ważne życiowe rozmowy lub może nawet przyjaźń na całe życie.

9 komentarzy:

  1. Bez dawkowania...? Uuuups...

    Przypomniała mi się nasza korespondencja mailowa o paczce, z której wynikło tyle tylko, że tego nie ma i nigdy nie będzie, bo jesteśmy niczym planety (jakkolwiek egocentrycznie by to nie brzmiało :P), wokół których inne jednostki krążą, ale nigdy razem, tylko rozproszone dziwnie, ponieważ zbyt ekscentryczni wszyscy jesteśmy... Nadal trwam przy stanowisku, że przynajmniej nie zatracamy swojego ja w tym całym bajzlu ;P Niestety ostatnio też mi się coś uroiło, że fajnie byłoby mieć taką grupkę maleńką, z którą można by coś gdzieś. Chyba proces mojego starzenia się przebiega źle, jakieś kabelki w środku się przepaliły xD

    Koniec pracy już tak definitywnie?
    Ściskam Cię, Dege! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, chyba mnie poniosło. Generalnie nie traktuj czegokolwiek, co ja mówię tak w 100% serio.

      Ech, planety, taaaak... Coraz częściej mam takie wrażenie. A okalające nas księżyce oddalają się na swych pierścieniach bardziej i bardziej... Grupka maleńka byłaby spoko opcją, ale nie wierzę w powodzenie takiego czegoś. Może przez krótki czas, coś jak Rozsypaniec, Woodstock, ale tak latami? Nie sądzę. Choć chyba jednak dobrze, że takie mrzonki snujemy...

      Ponoć koniec. Tam też niczego nie można traktować na poważnie.

      Też Cię ściskam mooocno!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. No! Chyba że tak.

      Planety są położone w centrum, czyli zawsze istnieje szansa, że jakiś księżyc po prostu się na nie nadzieje, ewentualnie tam rozpłaszczy, a mówiąc mniej brutalnie - zwyczajnie na siebie wpadną. To może być wyjątkowo miły księżyc.
      Problem jest jeszcze taki, że te księżyce rzadko wpadają na te same planety - jedne krążą wokół Twojej, inne wokół mojej. Takie wredne są albo z planetami coś nie halo. ;> Zacytuję Twoje słowa z dawnego maila: "Mrzonki? No kurde, nie mrzonki! Jeżeli się o czymś marzy, to nie są mrzonki!" :D

      * nastąpiła mała katastrofa edytorska, nie umiem pisać ;D

      Usuń
    4. Ewentualnie jeszcze może dojść do katastrofy przy takim zderzeniu :D Co się chyba też czasami zdarza.
      Muszę przyznać Ci rację - jedne wokół Twojej, inne wokół mojej. Stawiam, że to jednak z planetami coś nie halo :D
      Hmm... Jak dawny jest ten mail? Nie żebym zmieniła zdanie, bo nie, ale spodziewam się, że to z dawnych dobrych czasów, bo teraz by mi takie słowa przez klawiaturę nie przeszły :P Ale dobrze, że o nich pamiętasz i mi przypominasz.

      * to absolutnie zrozumiałe :D

      Usuń
    5. Taa, a potem planety narzekają, że są np. samotne ;P Może gdyby przeniosły się w Bieszczady, przestałyby wydziwiać. Jak myślisz - położenie planet ma jakiś wpływ na to wszystko?

      To ten sam mail - traktujący o paczce! Nie sądzę, żeby to były dawne dobre czasy, nasze wiadomości ociekały wówczas średniozaawansowanym pesymizmem z delikatnym blaskiem słońca czającym się głęboko w jesiennej aurze ;> (niedługo będę gadać już tylko tak z młodopolska, to wpływ mojej nowej poezyjki ze strumieniem świadomości xD)

      Odniosę się do nowszego posta Twego - właśnie jestem po nieprzespanej nocy, ale walczę dalej. Słucham Chopina, czytam Manna, jest o czym myśleć. Teraz łatwo zaciera się granica między dniem a nocą, nie sądzisz? Szybko się ściemnia, czasem nie tylko za oknem.

      Usuń
    6. Bo taka już planet natura, że lubią sobie ponarzekać. Ja tam myślę, że nic tego nie zmieni. Przed sobą nie da się uciec, a raj nie istnieje, nie tutaj ;)

      Paczka-sraczka. Po ostatnich przygodach, które być może opiszę wkrótce, nie mam już złudzeń.
      Hah, bardzo ładna Twa mowa młodopolska! Mów do mnie jeszcze ;>

      Ooo tak, granica zaciera się łatwo. Zwłaszcza dla tych, którzy nie zawsze chcą te granice dostrzegać i chętnie je przekraczają...

      Usuń
    7. Z drżeniem serca, ale jednak chętnie o tych przygodach przeczytam, coś się należy też naszemu rozdzielonemu teamowi psiapsiółek ;)

      Ej, kurde, tęsknię. Ostatnio mi się śniła nasza kolejna do kolekcji durna przygoda i to sprawiło, że myślałam intensywnie o tych realnych!

      Usuń
    8. Nooo tak, my przecież jesteśmy Psiapsióły przez wielkie P! Wszak śpimy w jednym namiocie :D
      A już opisałam - to ten pościk o ufolach z mojej byłej już pracy. Weeeź...

      Jaki sen, jaki sen? Opoooowiedz!
      Ech, przygód nigdy za wiele!

      Usuń