czwartek, 20 sierpnia 2015

catch the sun with broken hands

Nie nadszedł jeszcze moment wielkiej weny, toteż póki co wciąż jeszcze trawię bieszczadzki wypad. W końcu coś jednak wypluję i to zapewne w kilku miejscach naraz, wszak dusić to w sobie grzechem by było. Zachowuję się niezwykle logicznie i racjonalnie - dużą część dnia poświęcam bowiem na oglądanie zdjęć z obu wypadów i ogólnie rzecz biorąc we wspomnieniach grzebanie. Łażę też sobie na spacery dalekie, a także snuję się po mieście i mam cholera wrażenie, że już po lecie. Nie było mnie trochę tylko, a wróciłam i lato jest już babie. Powietrze jest inne. Noce chłodne. Zieleń już nie tak soczysta. Wczoraj z drzewa sfrunął pod me stopy liść całkiem żółty. Myślę o Bieszczadach i bierze mnie na Stachurę, a to już w ogóle znaczy, że jesień nadchodzi. Póki co jednak rzucam się zachłannie na to, co zostało. Wystawiam gębę do słońca, pożeram arbuzy, nogi moczę w rzece i planuję spotkania do świtu. 
I na jesieni jest jednak na co czekać - powiadomiono mnie właśnie o tym, że szykuje się w mieście moim koncert, na który czekam od ponad roku. To było nasze przecież zaproszenie, no i proszę - przyjadą!

2 komentarze:

  1. Jaka epoka, jaki wiek,

    Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień

    I jaka godzina

    Kończy się,

    A jaka zaczyna. William

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak. Poszłoby się na wrzosowisko i zapomniało wszystko.

      Usuń