Tydzień temu burze i złote jeszcze pola. Teraz znów upały, ale już po żniwach. Łabędzia pieśń lata. A dziś widziałam nawet świeżo spadły z drzewa kasztan. Nastrój mój więc dość melancholijny. I kminię sobie, czy nie lepiej rzucić to wszystko i jechać w Bieszczady.
Tymczasem wczoraj powróciliśmy z Kostrzyna. Tak, tego nad Odrą. Nie wiem, jak tam jest normalnie, ale przez tych parę dni jest to z pewnością najpiękniejsze miejsce na świecie. Jestem (jesteśmy nawet chyba) więc jednocześnie przeszczęśliwa i pełna jeszcze całej tej magii oraz zrozpaczona do granic, że to już po wszystkim. I kolejny rok oczekiwania, na szczęście tym razem o dwa tygodnie krócej.
Tym razem trudno będzie stworzyć jakąś spójną o tym narrację, choć chciałabym bardzo, bo pamiętać o tym chcielibyśmy. Ech...
Ktoś był? Jak wrażenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz