środa, 22 kwietnia 2015

awaria

Jak na razie z przepowiedzianej mi przez Cygankę przyszłości nie spełniło się nic. W ogóle niewiele perturbacji w moim żywocie przez ten tydzień zaszło. Podupadłam na zdrowiu, od paru dni czuję się bowiem permanentnie pijana, choć alkoholu w ustach nie miałam od 2 tygodni. Chyba się mszczą te wszystkie wypite dotychczas ilości... Irytujące to jest jednak niesłychanie, więc się diagnozuję. Tzn. próbuję, bo wiadomo, jak jest z służbą zdrowia. W sobotę natomiast miało miejsce inne wydarzenie, także irytujące. Otóż po pobudce o 5 rano i pochylaniu się cały dzień nad kwiatami wieczorem postanowiłam się wykąpać. Przygotowałam szampony i inne specyfiki, przytaszczyłam do łazienki radio, rozebrałam się, słowem - zrobiłam wszystko prócz napuszczenia wody. I koniec końców jej nie napuściłam, bo jej nie było. Ubrałam się więc i zapytałam Hiva, czy mogę wpaść się umyć. On się zgodził, po czym się nie zgodził, bo się okazało po chwili, że u niego także wody nie ma. Na całym osiedlu nie było, poszła jakaś ważna rura. Po chwili podjechał beczkowóz i wspólnie biegaliśmy z wiadrami to do mnie, to do niego. Przy kranach następowała osiedlowa integracja i generalnie mnie to wszystko irytować przestało, a zaczęło bawić. Powinno częściej nie być wody. Albo prądu. Zwłaszcza prądu. Ludzie by z domów wyszli i pogadali ze sobą.
Dwojakie w interpretacji było to, że już w niedzielę rano woda była. Z jednej strony to bardzo dobrze - można było normalnie robić wszystko i nie dzwonić do zapowiedzianych gości, by przybyli po porannej toalecie, najlepiej z chociaż dwoma 5-litrowymi baniakami, bo to nigdy nie wiadomo. Z drugiej - zostałam z paroma wiadrami wody, którą nie wiadomo, jak wykorzystać. Po paru dniach mycia się w niej i jednym praniu problem znikł sam. Jak większość problemów. A zawsze o tym zapominam i się bezsensownie pieklę. To też mnie prawdopodobnie niczego nie nauczy(ło).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz