sobota, 13 września 2014

nowa taktyka.

Jednym z myślicieli, którego miałam okazję "poznać" przez 5 lat kształcenia wyższego, był Michel de Certeau. Na początku nie lubiłam go bardzo, bo pierwszy raz zetknęłam się z nim na semiotyce, która była naszą zmorą, a poza tym niezbyt dało się go czytać. Cholernie ciężkie pióro. Ale stopniowo się do niego przekonałam. Okazało się np. że de Certeau był prywatnie (?) jezuitą. I był bardzo zaangażowany w taki zwykły, codzienny świat, który obserwował, obrabiał i potem np. ja musiałam to czytać. Jedna z jego ksiąg tak się zresztą nazywa, "Wynaleźć codzienność". Przeczytałam do niej wstęp, który raczej był taką o, prywatną notatką. De Certeau tam pisał o organizowanych przez siebie seminariach i o osobach, które w nim uczestniczyły. I o każdym napisał parę stron! Zaskoczyło mnie to, bo kto się przejmuje niby swoimi seminarzystami. A on się przejmował, angażował, poznawał, współpracował potem latami. Lubię De Certeau. W tej książce właśnie on pisał o strategiach i taktykach, stosowanych w takim codziennym życiu. Strategie tworzone są przez system i chcąc nie chcąc musimy w ich obrębie działać. Mają na celu jakieś tam nad nami zawładnięcie. Ale po naszej stronie są taktyki, czyli to, co możemy robić na własną rękę, żeby nam w tym systemie, z którego się nie wyrwiemy, żyło możliwie w miarę przyjemnie. W obrębie taktyk właśnie wyodrębnił też coś takiego jak la perruque czyli przechwytywanie. Mogłam tak to właśnie wytłumaczyć przed dwoma laty chłopakowi w pociągu. Koło 3 w nocy wsiadłyśmy z Noelle w ciuchcię z Jarocina do Poznania, a tam między wagonami stał jakiś gość i pytał, dlaczego mam pacyfkę na wojskowym plecaku. To się przecież gryzie. Byłam jednak sssbyt smęszona, żeby mu to wyjaśniać. Wcale się nie gryzie. Łatka moja, plecak przechwycony. Jego militarny charakter zostaje przez nią unieważniony. No, ale ja nie o tym. To fantastyczne wprowadzenie o charakterze dydaktycznym ma stanowić przyczynek do mojej opowieści o postępach w pracy. Otóż chcąc nie chcąc muszę się uporać z tym, z czym mam się uporać (TO słowo jest zakazane. może przydałaby się jakaś alternatywna nazwa? żeby oswoić maturę, nadałyśmy jej swojego czasu imię - Bronka..). Zastosowałam więc nową taktykę. Opracowywałam ją dwa dni i od dziś ją stosuję. Mianowicie - robię swoje, bez szemrania. Nad wdrożeniem pracowałam od czwartku. Wtedy to wymarudziłam się za wszystkie czasy. Wczoraj się nastawiałam, że dziś muszę się obudzić niemarudna. I wmawiam sobie, że taka właśnie się obudziłam. Myślałam, że może będzie trzeba złożyć śluby milczenia, bo co tylko usta otworzę, to marudzę, ale nawet jakoś daję radę. Siedzę sobie i cicho i pokornie robię swoje. Piszę sobie różne mądre rzeczy, trochę się tylko obawiam, bo utknęłam po uszy w polityce. Może nikt nie doczyta do tego momentu.
Żeby poczuć flow, postanowiłam też skończyć ze swoim zaniedbaniem. Nie łażę już w dresie i adidasach, zrobiłam też sobie fryzurę. Tym samym na czas jakiś wypisałam się z grona blondynek. Sytuacją, która niejako skłoniła mnie do tej decyzji był moment, kiedy poszłam się zapisać do lekarza, a gościu wręczył mi kartkę i tłumaczy 'tu napisałem datę, tu godzinę, a tu numerek. ten numerek jest bardzo ważny'. O kurde, serio?! Nie jestem więc blond, może dzięki temu przybędzie mi mądrości, o której to przecież piszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz