I oto kolejny ostatni dzień w pracy nastał. Byłoby mi najpewniej smutno, gdyby nie fakt, że jadę dziś na największy chyba biwak świata, z nadzieją dość pewnie głupią, że się odchamię, a nie schamię. To wszystko i tak jest zresztą do granic już absurdalne. Jadę bowiem pod namiot (jeden!!) z konkubentem Noelle, podczas gdy ona zostaje w domu. Wszyscy stukają się w czoło, ale nasza trójka nie ma z tym specjalnych problemów (wy hipisi...), więc nie rozumiem, o co taka afera. Cholerne konwenanse. Jakby wspólny tam wyjazd to od razu był doskonały materiał wyjściowy do "Trudnych spraw" czy innych sensacyjnych paradokumentów. Niezależnie od tego jedno jest pewne - nie wrócę stamtąd tym samym człowiekiem.
Kolejna eskapada zapowiada się równie obiecująco, ale o tym innym razem. Wzniesiony ostatnio toast może się jednak okazać nie taki całkiem od czapy, dla mnie na pewno. Czego i Tobie, Noelle, życzę.
No to fruuuuuu.
To Twój pierwszy biwak tam?
OdpowiedzUsuńNie pierwszy, ale pierwszy od dawna.
UsuńNo i jak wrażenia?
UsuńAno tak jak widzisz. Więcej dziś z siebie nie wykrzesam.
Usuńopowiedz potem jak było ;)
OdpowiedzUsuń