Będzie tanio i sentymentalnie, lojalnie uprzedzam.
***
Lat miałam 14, kiedy pierwszy raz przeczytałam tę książkę legendarną. I przez 8 kolejnych lat przeczytałam ją wiele jeszcze razy, ale znałam tylko ją. Z czterech napisanych przez tego autora. Ale te trzy pozostałe to nie do końca książki wcale.
Ta pozycja kultowa w jakiś sposób zmieniła moje życie, to pewne. Bo można było śmiać się w głos, latami, po dziś dzień, myśleć 'mam to samo!', pojawiała się często w studenckich esejach, w jednym pamflecie, a nawet w tegorocznym opowiadaniu. Przez 10 lat razem ze mną. W międzyczasie dostałam swój własny egzemplarz, na - o ironio - osiemnastkę. Dwa lata później pożyczyłam go znajomemu w podróż do Bydgoszczy i nie odzyskałam nigdy więcej. W międzyczasie też obejrzałam film, którego tytuł wskazywałby na ciąg dalszy tej książki i który w jakiś sposób jednak się z powieścią wiązał, z najmroczniejszym chyba jej aspektem. Mijały lata, a ja mówiłam o tej książce, pisałam o niej i polecałam ją znajomym i nieznajomym. Nawet w pracy już wiedzą. I pamiętam zimę sprzed 4 lat, kiedy weszłam na portal, na którym po dziś dzień mam pocztę, a który to portal od dawien dawna traktuje o życiu gwiazd, w najlepszym razie zahacza o pogodę, sport i politykę. A tamtego dnia biało-czarne zdjęcie z nagłówkiem obwieszczającym, że nie żyje jeden z największych pisarzy wszech czasów. Szok, bo przecież on był wieczny jak trawa i to było bardzo podnoszące na duchu, że autor jednego z najważniejszych dla mnie dzieł wciąż gdzieś jest. Zaraz potem napisał do mnie Hiv, czy wiem. On to czytał raz tylko, za moją namową zresztą, ale doniosłość tego wydarzenia doskonale rozumiał. Przed rokiem kupił dwie inne 'książki', do których z miejsca się dossałam. Może nie porywa mnie fabuła (zresztą, trudno tu mówić o fabule), ale trzeba przyznać, że to cholernie inteligentny i mądry gość. Tak on powiedział. A ja przez jedną z tych dwóch książek zeszłego lata spóźniłam się do pracy i od tego czasu zmieniły się moje niedziele. Teraz ta właśnie książka leży zapakowana w szafie i czeka na jubilatkę. Bo tego się nie da nie podawać dalej.
A mówię o tym wszystkim, bo przed równo dwoma tygodniami i pierwszym z tych cholernych rozstań otrzymałam prezent pożegnalny. Jasny szlag mnie trafił, bo co to ma w ogóle znaczyć, prezent pożegnalny. Jednocześnie oczywiście wdzięczność moja nie zna granic, bo tym darem jest książka, z wysmarowaną na okładce dedykacją. Przy braku czasu i ogromnych staraniach, żeby tych 500 stron starczyło na jak najdłużej, skończyłam ją dopiero przed godziną. Przez dwa tygodnie razem, w domu, parku, na przystankach, w autobusach, urzędach. Zaczęłam już wpadać w małą obsesję i to już tak najpewniej zostanie. Bo są twórcy, którzy nie mają fanów. Czytelników, odbiorców, słuchaczy. Mają wyznawców. I to jest ten właśnie przypadek. Już dawno temu moja bluza zyskała imię głównego bohatera tej powieści legendarnej. A ja wirtualnie przedstawiałam się jako Phoebe. Ostatnio myślę o tym, że Zooey powinien być moim bratem, że chciałabym spotkać Seymoura w idealnym dniu na ryby, a kiedy podczas bezsennej nocy wlazłam na czata, to wpisałam sobie nick Franny_Glass. Okropnie mi jest smutno teraz, za każdym razem, kiedy jakaś książka się kończy, jest mi bardzo smutno, bo się przecież zżywam, wczuwam. Co dopiero, kiedy jest to biografia. Przez dwa tygodnie codziennie razem, w nieocenionym towarzystwie. I co, i koniec?
Ostatnia biografia, jaką czytałam to były losy Kurta. Na końcu ryczałam długo i głośno. Bo jak to tak, nie dość, że książka się kończy, to jej bohater umiera. A dziś co bym miała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mam mokre oczy? 'Bo Salinger nie żyje'?
Lepiej nigdy nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie – zaczniecie tęsknić.
Chyba żyjemy podwójnie ("Kto czyta książki...") <3
OdpowiedzUsuń