Potrwa pewnie z jakieś 3 jeszcze godziny, może 4, o ile zdołam dotrwać po tak osobliwej nocy.
Dziś było absolutorium. Wstałam zła jak osa, bo było za gorąco, bo napieprzał mnie łeb, wino to zuo jednak, bo po co ta szopka i bo mam muchy w nosie, ot, dla zasady.
Przyszła moja ciotka malarka-czarownica z moim wujkiem, którego poczucie humoru ratuje spędy rodzinne przed grupowym samobójstwem. I była Lil ze swoją rodzicielką. A na auli było jeszcze bardziej gorąco. Tak czy owak - nie sądziłam, że jakkolwiek mnie to wszystko ruszy, ale byłam widocznie rozbita tą nocką i tym wszystkim bardziej niż zwykle, bo myślałam, że zacznę beczeć i nigdy już nie przestanę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. A bo 5 lat, bo przecież kocham moich wykładowców i dziekana i panie z sekretariatu i jadalnię i co tej, koniec? Mimo tego nagłego ataku emocji udało mi się nie zaplątać w togę ani nie zgubić biretu, pożyczonego zresztą.
Potem jednak nie było lepiej. Poszłyśmy w trójkę na obiad i na lody i były prezenty i tyle takiej jasności i fajności, że nie uniosłam tego i nie wiem doprawdy, czy jednak się nie rozkleję dziś jeszcze. Jak niemowlę normalnie, bo niewyspane i boli główka, to na wszystko reaguje płaczem. Ach, no bo dawno tak miło nie było no, balsam dla mej duszy udręczonej.
Na szczęście pomogła mi trochę katastrofa, której byłam bohaterką. Pomogła, bo było śmiesznie. Otóż (jużpo wyjściu z uniwerku - na szczęście?) pasek w moim bucie postanowił się urwać, wobec czego musiałam kroczyć przez rozgrzane poznańskie chodniki całkiem boso. Dlatego właśnie wolę glany i trampki, przynajmniej bezpiecznie.
Na sam koniec wykazałam się tchórzostwem. W autobusie usiadłam na 'czwórce'. Ja, obok mnie moje torby, naprzeciwko mnie jakaś babeczka, a obok wielki facet, tatuaże, morda recydywisty. Jakiś taki niespokojny, strzyka palcami, pociąga nosem, patrzę, a on brodę ma drżącą i w oku mokro. Widocznie dzień na wzruszenia dziś. W pierwszym odruchu chciałam coś zrobić, dać mu na przykład coś, żeby go pocieszyć. Na dzieci i na mnie zawsze działa, ot, logika 5-latka. Mogłam mu dać choćby uamowską różę. Bo wątpię, żeby wolał książkę o sztuce w XXI wieku. Ostatecznie jednak nic nie zrobiłam, przez tę babeczkę. Cykor ze mnie. A mógł być hipis pełną gębą. Wstyd mi.
Na koniec dla rozluźnienia rozmówka zasłyszana pod kościołem. Idzie starszy pan ze starszą panią, tacy fajni, z werwą, mijają swoją sąsiadkę.
Pan do sąsiadki: Czy może zabierze się pani z nami?
Sąsiadka: A czym?
Pan: Piechotą, niestety!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz