poniedziałek, 19 maja 2014

puszka z dzieciństwem

Uporawszy się z Kantem i osiadłszy na laurach w przeświadczeniu (błędnym), że można sobie wreszcie pozwolić na trochę luzu, wzięłam się za porządki w szafach. Bo to przecież wstyd i hańba, żeby ubrania mieszkały tam w tak spartańskich warunkach. Odgrzebując koszulki bez rękawów i cienkie sukienki wizja nadchodzącego lata wydała mi się nawet obiecująca. To zawsze jest przemiłe uczucie, kiedy można pierwszy raz w roku wyjść z domu bez rajstop. Albo wieczorem nadal mieć odkryte ramiona. Albo rankiem móc stać na balkonie bosymi stopami. Jest jakoś tak.. wolniej. I te letnie wieczory, nie mają sobie równych. Zanim się jednak okaże, że lato to moja ulubiona pora roku (co zdecydowanie nie jest prawdą), dla równowagi wspomnieć muszę też o tym, znalazłam parę dziur czy odpadniętych guzików. Czego nie było sensu ratować, to do kosza, resztę walnęłam na łóżko, poszłam po igłę i puszkę z guzikami. Ta puszka... Sięgam po nią średnio raz na pięć lat. Niegdyś kilka razy w tygodniu. To taka plastikowa, biała (teraz już raczej écru) puszka po kaszy, chyba. Kiedyś takie się sprzedawało. Nie ma wieczka, ale nie dlatego, że jest odkręcone, jest w nim wycięta dziura. Bo ktoś kiedyś za bardzo zakręcił i trzeba było otworzyć, niczym konserwę. Oklejona jest cała naklejkami z jakichś gazet w stylu 'Pani domu' itp. Są to naklejki raczej okazjonalne, część to zwierzaki, część barokowe aniołki, część z motywem wielkanocnym. A w tej puszcze są guziki wszelkiej maści. Duże, małe, bardzo małe, wklęsłe, wypukłe, czarne, białe, przezroczyste, srebrne, złote, kolorowe, okrągłe, podłużne, kwadratowe, nawet takie od munduru. Wysypałam je wszystkie na pościel, co by znaleźć guzik odpowiedni do skórzanej kamizelki i wspomnienia mnie zmiażdżyły. Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam się guzikami bawić. To może było ryzykowne, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby próbować je jeść czy wciągać nosem. Brałam sobie tę puszkę i zaczynała się zabawa na parę godzin. Przeważnie od potraktowania jej jako instrumentu. Później siadałam na dywanie w dużym pokoju, wysypywałam wszystkie i... Doprawdy nie pamiętam, co z nimi robiłam. Pewnie oglądałam i wrzucałam z powrotem do puszki. Jak większość zabaw z dzieciństwa - i ta nie miała żadnego sensu, ale może właśnie dlatego była taka zajmująca. Część guzików od pościeli znalazło potem zastosowanie jako pionki do Chińczyka, pomalowane lakierem do paznokci. Do dziś ich używam, bo zdarza mi się wlec tego Chińczyka ze sobą do knajpy ot choćby. A guzikami od płaszcza grało się w kamyki, co pokazała mi moja matka. Co pokazała jej jej matka itd. Zwykle się grało koło różnego rodzaju świąt, bo był czas i więcej osób.
Niesamowite, ile kryć może w sobie taka mała, niepozorna puszka, na co dzień schowana w szafce za zasłoną. To miejsce też jest nie bez znaczenia. W najciemniejszym punkcie korytarza, prócz prodiża były tam tylko nudne dokumenty i trochę kolorowych kopert, przez co ta szafa do dziś jest dla mnie owiana tajemnicą. A ta puszka z guzikami to chyba najwyraźniejszy, mój prywatny symbol dzieciństwa.
Och, tak się rozrzewniłam, że chyba muszę iść znów na pole, ponucić sobie piosnki. Cóż. Bądź sobą - powiedziała dziś krówka.

1 komentarz:

  1. taką puszkę z guzikami miała moja babcia i była to jedna z fajniejszych zabawek dzieciństwa, wiadomo. te guziki jak skarby były, tyle rodzajów, niektóre nawet złote.
    i od razu tu powiem, jak nie umiałam się cieszyć z absolutorium - bo takie a conto, przed obroną.
    ajajaj.

    OdpowiedzUsuń