Pierwsza notka pisana z 11ego piętra pełnego biur i poważnych firm wieżowca. Czuję się tu jak w klatce, ale nie zamierzam narzekać, bo już wkrótce będę tęsknić.
Wychodzę na zewnątrz, a tam feeria zapachów i barw, aż się kręci w głowie. Kwitną nie tylko jabłonie czy bzy, ale także kasztany i - co jest już chyba jakąś anomalią - rzepak. Przejeżdżam codziennie obok wielkich żółtych połaci. Nie wiem, jak mnie to nastraja właściwie. Parę lat temu kręciłam nosem, bo pogoda i świat wokół był bardzo niekompatybilny z moim stanem ducha. Bo wewnątrz szalały dzikie nawałnice. Teraz, co odkryłyśmy wczoraj zaśmiewając się jak wariaci, i tak nie ma na to energii. Jest dużo więcej spokoju. A kiedy wieczorem idę z psem i włażę w chłód zielonych traw pola, to jestem pewna, że nirwana tuż tuż.
Jeszcze trzeci świat jest, taka część wspólna zbioru. Tu jest największy bałagan. Po wycieczkach do sądów i szpitali muszę stwierdzić, że Wrocław będzie jednak niezłym oderwaniem. Co mi szkodzi. Tylko trochę się boję, wyłazić w miejsca, gdzie mogę poznać jakichś ludzi. Od dawien dawna poznaję tylko dziwaków i świrów wszelkiej maści. Po niedzielnej przygodzie stwierdzić jednak muszę, że miarka się przebrała i naprawdę nie mam ochoty na nic choćby zbliżonego. Kto by się spodziewał, że mogą po tym świecie chodzić ludzie tak piękni i dobrzy, a jednocześnie tak niebezpiecznie chorzy?
I z jakiej paki takie osobniki ciągną do mnie jak ćmy do światła? Brrr.. Naprawdę, dość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz