niedziela, 16 marca 2014

mówcie mi Jonaszu.

Że sama sobie pecha przynoszę, to dość oczywiste. Moje obecne tarapaty najlepszym tego przykładem. Postanowiłam jednak chwilowo zostawić mój kryzys w spokoju i dalej toczyć tę idiotyczną walkę z wiatrakami. Nie wydaje mi się, żeby trwało to jakoś szczególnie długo, ale tymczasem nie mam i tak nic lepszego do roboty. Głupia jestem i naiwna, ale choć to nigdy nie ma żadnego odzwierciedlenia, to ja i tak zawsze myślę sobie, że może tym razem się choć odrobinę opłaci. Póki co słyszę tylko zewsząd wyrazy uznania, przydatne mi jak jasna cholera.
Wczoraj z kolei okazało się, że Jonaszem jestem tak w ogóle. Wyszłam z domu i to był błąd. No ale umowa była, że jak kiedyś będzie można posłuchać naszych stolatniewidzianych znajomych, to tak zrobimy. Z braku laku, czemu nie! Siedzimy więc sobie na półpiętrze w knajpie, zaczytane, kiedy schodami sunąć w naszą stronę zaczęło dziewczę dzierżące dwa kufle z piwem. Wówczas wydarzyła się pierwsza, drobna, bo drobna, ale jednak katastrofa. Dziewczę się potknęło i wylało sporą część tego, co było w kuflach, tuż przed nami. To jednak dopiero początek. Po wysłuchaniu paru irlandzkich utworów wygłodniałe udałyśmy się na frytki. Sobota wieczór, knajpy z żarciem oczywiste puste. Pełne za to puby. Miałyśmy więc totalną dowolność wyboru stolika. Wcinamy frytki, gawędząc sobie o polskiej muzyce lat 90., kiedy do lokalu wtacza się zawiany solidnie facet. Babka informuje go, że sprzeda mu żarcie, ale na wynos, bo tu się nie wnosi alkoholu. W końcu się jednak dogadali, usiadł i zaczął jeść. Kiedy zjadł, najwyraźniej chciał popić, na co babka oburzyła się i kazała mu się wynosić. Przez chwilę trwała dość ostra dyskusja, aż w końcu kobieta zadzwoniła po ochronę. Dwaj mężczyźni znajdujący się w knajpie postanowili bowiem się nie wychylać. W międzyczasie przyszło dwóch chłopaków, a chwilę po nich parka - blondi i jej facet, też wstawiony. Wszyscy siedzą, jedzą, babka za ladą czeka na ochronę, kiedy tamten zawiany spadł z krzesła i grzmotnął głową o gzyms z takim impetem, że się cała knajpa zatrzęsła. Krew się polała, on stracił przytomność. Blondi ze swoim gachem rzucili się do sprawdzania mu tętna itd. Gach po chwili rzucił się na tamtych chłopaków. Bo się gapili, więc na pewno mieli problem. Dzwoniłam po ochronę, a teraz muszę dzwonić po karetkę - skwitowała kobieta zza lady. Druga, kelnerka, oznajmiła, że pracuje tam od miesięcy, a pierwszy raz przydarzyło jej się coś takiego. My chodzimy tam średnio raz na 3 lata. Cóż.
Zmieniłyśmy więc lokal. I tam też - rosły, nawalony koleś kontra pracownik knajpy. Poszło o to, że ten pierwszy zdjął koszulkę. Drugi poprosił, żeby się ubrał. Pierwszy zaczął się awanturować, drugi powiedział, że to nie remiza, pierwszy zaczął się bardziej awanturować. Wszystko pół metra od nas. Tym razem krew się jednak nie polała.
Kiedy się rozeszłyśmy, myślałam, że mam już wszelkie atrakcje za sobą. Jakże naiwna byłam! Jadąc nocnikiem do domu dostrzegłam znanego mi z widzenia gówniarza. Po chwili doszłam do wniosku, że zachowuje się dziwnie. Ciągle coś majstruje przy twarzy, rzuca się i robi dziwne miny. Po chwili z przerażeniem odkryłam, że on hmm.. rozpacza. I oczywiście musiał wysiadać tam gdzie ja. Wylazł z autobusu, powlókł się pod pobliską latarnię, oparł się o nią i zaczął normalnie, regularnie wyć. Zdjęta trwogą podeszłam więc i stałam tak chwilę, czekając aż mnie zauważy i się trochę uspokoi. Kiedy się to stało, zakomunikowałam, że musi iść do domu, bo walenie głową o latarnię w ulewie o 2 w nocy niczego i tak nie zmieni. No i poszedł, ze mną, bo postanowiłam go odprowadzić. Wlekliśmy się w deszczu, nim co chwilę wstrząsały spazmy rozpaczy, ja tylko udawałam opanowanie. Wreszcie się stało, zaczęła się nerwowa, rozhisteryzowana opowieść.
- Jestem popierdolony.
-
- Prawie zabili mi przyjaciela. Najlepszego. To taki dobry, bezkonfliktowy chłopak. I prawie go zabili. I to moja wina.
-
- Byłem tam, widziałem to i nic nie mogłem zrobić. Taki byłem pijany. Ciągle jestem pijany. Mam 20 lat i ciągle tylko chleję. I teraz się doigrałem. Prawie go zabili, nigdy sobie tego nie wybaczę. Moi starzy mnie zostawili i mieli rację. Teraz siedzę na głowie mojej babci i jestem jej tylko utrapieniem. Mam kurwa ogromny problem z chlaniem i w ogóle z tym wszystkim i nie wiem, jak mam się z tego wygrzebać, nie wiem. 
Zawsze we właściwym miejscu w odpowiednim czasie, taaaak. Wysłuchałam reszty historii, zasunęłam paroma truizmami, wreszcie spytałam, czy coś mogę zrobić dla niego. Pogadać chciał, ale ja z pijanymi gadać nie będę. Wziął więc mój numer. Poklepałam go po plecach i zaprowadziłam do domu. Rano dostałam smsa z podziękowaniami. I 2 inne smsy, z czego na tego ostatniego już nie chciało mi się odpisywać. Nie da się pomóc komuś, kto tego nie chce. Ale pogadać mogę.
Niechże mi ktoś tylko wyjaśni, dlaczego mi się ciągle zdarzają takie numery. Wróciłam w środku nocy, przemarznięta, przemoczona i tknięta poczuciem absurdu. Nieprędko wychynę znów dalej, niż to konieczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz