piątek, 17 stycznia 2014

pawie oko.

Argh argh. Niedobrze mi. Wszystkim mi nie dobrze, sobą, innymi. Rzadko uprawiam tu skrajny ekshibicjonizm, ale teraz jednak mam na to tak niedobrą, dziką ochotę, że sobie pofolguję, a co! Oto zatem będzie rzyg mentalny, gdyż jeszcze nie doszłam do takiego etapu jak Kurt, który autentycznie haftował, kiedy rzeczywistość zniesmaczała go zanadto.
A zatem - prowadzę nadal mój eksperyment. Idzie mi beznadziejnie. Miałam być miła i spokojna. Miła bywam, w porywach 2 razy na tydzień. A tymczasem do końca stycznia już tak mało czasu. Spokojna nie bywam wcale. Systematycznie dostaję ciężkiej kurwicy. Samo jestestwo moje i innych sprawia, że mi się krew gotuje, limfa wrze. Momentami oczywiście, rzadkimi na szczęście, ale niepokojąco intensywnymi. Co najgorsze - jest w tym pewnego rodzaju niezdrowa przyjemność. I to mnie może zgubić. Bardzo brzydko, bo przecież wiem, że to nie jest prawe postępowanie. No np. jest u mnie na roku taki gość, kompletnie nie z mojej bajki. Hipster taki, c'nie. Wyniósł się do Wawy i ma tam taakąąą super pracę! I chciałby poznać Kingę Rusin, żeby wciągać z nią krechę! Pytam czemu, a on mi na to, że ona jest tak chujowa, że chciałby ją poznać. Wyraziłam mój osąd, ale zamiast się zwyczajnie przesiąść i osła nie słuchać, to ja mu zadaję pytania, żeby mi dalej opowiadał, żeby mógł się cyniczny chochlik we mnie mieszkający nachapać do woli, żebym się mogła ponakręcać. Miarka się przebrała, kiedy zobaczyłam jego dziary - kod kreskowy na nadgarstku oraz agrafkę na karku. Wtedy dopiero dałam sobie spokój. 
Albo czytam sobie blogi różne, nowe i znajome. I komentarze. I się szyderczo zaśmiewam, bo to takie żadne, banalne, nijakie, bleee. Bo przecież to, co ja piszę, to jest kompletnie nie z tej planety! Tiaaak. No, może i jest, co nie znaczy wcale, że to dobrze. Najczęściej przeciwnie.
No i po co, pooo co ja tak robię?

Na egzystencję własną przestałam patrzeć, zwłaszcza z szerszej perspektywy, no bo wiadomo, jak to się kończy. Tkwię sobie w stagnacji zewnętrznej i wewnętrznej, robię, co trzeba i cenię sobie ten spokój, bo to jeszcze nie marazm przecież. Tyle że z drugiej strony rwę sobie włosy z głowy jak sobie pomyślę i się wczuję w pewne osoby. Z jedną rozmawiałam wczoraj, z drugą dziś i to naprawdę przepotworne katastrofy, bez żartów. A ja nie wiem, co mam robić, choćbym chciała, bardzo. Być można, ale to takie trochę liche. Niektórzy się chyba rodzą z takim defektem. Najwidoczniej. Nigdy nie miałam paczki przyjaciół czy nawet znajomych, wszystkich znam pojedynczo, ale to niczego nie zmienia. Zerkam teraz jednym okiem na Lil, drugim na Królewnę i.. na tym się w sumie kończy.
Brzmi to rzecz jasna tak, jakby najgorsze w ich problemach było to, że ja mam przez to problem. Whatever, niech sobie brzmi jak chce.

Nie da się słuchać listy przez to wszystko. W ogóle od jakiegoś czasu to nie jest już tak wyczekiwanym momentem, ile raczej oczywistym zajęciem na piątkowy wieczór. Brak w tym czegoś.

Bez ładu i składu mi ten rzyg wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz