Ech kurde kurde. Wielbię jesień, ale na ten właśnie czas przypada moja największa niestabilność. Cholernie szeroko pojęta. Niby wiem, że powinnam tak, a robię inaczej.
Po nocach piszę maile, w stanie przykrej trzeźwości albo przykrej nietrzeźwości i się idiotycznie rzucam. Rano wstaję i dostaję smsa, że się komuś śniłam i czy wszystko u mnie dobrze i czy się za mnie pomodlić. I się czuję jakbym dostała obuchem w łeb. Tak kretyńsko. Jak rozhisteryzowany dzieciak. Tylko on nie ma świadomości tego, co wyrabia. A ja mam.
Nie ma czego podziwiać ani zazdrościć. Można być wdzięcznym. I należałoby dążyć do.
Z jednej strony rozmawiam z moją ciotką, czarownicą i malarką i pocieszam ją mądrze i dorośle, kiedy mi płacze przez telefon. Z drugiej rzucam pogardliwe spojrzenia i kwieciste 'spierdalaj' czy 'weź się lecz'. Ile w tym niekonsekwencji! Wstyd mi.
Oscyluję dziś pomiędzy tym: http://www.youtube.com/watch?v=EdmZYu9Lths a chęcią pogadania z kimś. Pogadania o dupie maryny albo o wszystkim, po prostu, albo na wesoło, albo do bólu. Z kimś niespecjalnie bliskim, ale żeby dało się dogadać. Żeby to ogarnięta persona była.
To stan sporadyczny, ale jakże częsty przy niedzieli. No i co robić, jak żyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz