niedziela, 11 sierpnia 2013

nocna proza o czyjejś tożsamości

Co właściwie decyduje o tym, kim jesteśmy? Płeć, wiek, pochodzenie, stan majątkowy i rodzinny, zawód, wady i zalety, nałogi? Co decyduje o tym, kim jesteś? Moja odpowiedź będzie inna niż potencjalna odpowiedź każdego innego człowieka, który cię zna. Bo każdy jest inny. A wszystko względne, o czym doskonale wiesz i co często podkreślasz. I co doprowadza cię czasem do szału.
Właściwie trudno to nazwać odpowiedzią, konkretną. Nie będzie konkretów. Wszystko to tylko takie międzywiersze, nic wyraźnego. To jak wypełnianie rubryki 'o sobie', ale tak nieszablonowo (choć i z tego robi się szablon). Nie mówi się o wieku ani zawodzie, ale za to o upodobaniach do takich a nie innych pór dnia i roku, psim nosie albo kociej sierści, kubku kawy czy herbaty. Niby nic, bo co to mówi o człowieku. Ale to takie 'stopklatki', które mówią właśnie całkiem sporo, może najwięcej.
Oczywiście nie muszę mówić o swoim pryzmacie, to jasne. Postaram się jednak być jak najbardziej obiektywna.

Gdybym miała nadać ci jakieś barwy, byłyby to tylko 3 kolory. Oczywiście czarny. Z jasnych względów. Sam przecież chcesz, żeby czerń królowała, nie sposób więc jej wykluczyć. Poza tym biały. Bo nie jestem pewna, czy właśnie biel nie dominuje. Wszystko co dobre, jasne, otwarte. Wszystko to, co najważniejsze. I szary. Szarość to nieunikniona konsekwencja tych skrajności, współwystępowania, a raczej ścierania się tych pozostałych barw. To wszystko to, co nudne, pozbawione natchnienia, płytkie, małe, niskie i przeciętne. A jest tego trochę. Nie mogę tego nie widzieć. Widzę doskonale. I przyjmuję.
Myślę jednak, że przede wszystkim biel i czerń cię definiują. W jednym i drugim jesteś geniuszem.
Ja jestem opowieść, mógłby powiedzieć każdy. Ty jesteś niesłychanie wielką księgą, grubą i ciężką. Zakurzoną i pożółkłą. Pachnącą stęchlizną, bo leżała gdzieś w piwnicy. W dodatku zapisaną maleńkim druczkiem. A i często zdarzają się strony, gdzie nic się nie dzieje, gdzie wieje nudą. Mało kto lubi takie książki, mało kto widząc ją taką, zdecyduje się w ogóle po nią sięgnąć, otworzyć, przeczytać choćby stronę.
Nietzsche powiedział, że żyjemy w kłamstwie, o którym zapomnieliśmy, że jest kłamstwem. Na potrzeby tej prozy nazwę cię jedynym, choć z pewnością jedynym nie jesteś. Ale jak to brzmi! A więc - jedynym człowiekiem, który żyje w kłamstwie i pamięta o tym, że to kłamstwo.
Twój świat jest pusty, bo tak naprawdę wypełniają go tylko iluzje. A ty o tym doskonale wiesz. Starasz się po prostu o tym nie myśleć, ale to nie jest tak, że mówisz sobie, że jest inaczej. Co się dzieje, kiedy dopuszczasz do siebie prawdę? Tak naprawdę nie wiem tego.
Masz swoją prozę życia, którą naprawdę kochasz. Nie tylko ze względu na to, że nie masz co zrobić z miłością, którą przecież masz w sobie. (A myślę, że masz jej dużo). Lubisz swój uporządkowany świat, swoje nawyki i małe rytuały. Kawa wtedy a wtedy, konkretna audycja, półka z książkami, płyty, poduszki leżące w określony sposób na tapczanie i mycie naczyń zaraz po posiłku. To dla ciebie ważne i dobrze ci to robi. Jednocześnie oczywiście ci szkodząc.
Tak właściwie to przecież nie brak ci niczego. Niejeden mógłby ci pozazdrościć. Przecież wszystko masz. Młodość, wciąż jeszcze. Dach nad głową, pracę, samochód. Płyty i książki. Znajomych z biura i jakąś rodzinę. Psi nos lub kocią sierść. Absolutnie genialne poczucie humoru. I nieprzeciętną inteligencję. A do tego żadnych problemów.
Oprócz tych wewnętrznych, skomplikowanych na tyle, że spokojnie można stwierdzić, że są niemożliwe do pojęcia, nawet dla ciebie samego. Normalnemu człowiekowi starczyłoby to wszystko do szczęścia. Ale ty nie jesteś normalny. Jesteś nadczłowiekiem i podczłowiekiem jednocześnie. Bo generalnie cały składasz się ze skrajności i koncertowo w skrajności popadasz. Wypozorowane wypośrodkowanie, mające kolor właśnie szarości, to tylko kolejna iluzja. Tak więc - mało ci. Trudno tylko zdefiniować czego. Ale to brak nieuleczalny, będziesz na to cierpiał zawsze. Gdybyś miał parę lat mniej można by było żywić nadzieję, że to minie. Oczywiście za cenę samego siebie, kosztem sprzedania własnej duszy. Przestałbyś być nad i pod, byłbyś po prostu i starczałoby ci to, co masz, nie wpadłbyś w gniew, nie pałał nienawiścią do siebie, do świata i potem znów do siebie. Na szczęście tak się nie stało. Uważam, że jesteś wyjątkowy. Wyjątkowych ludzi oglądamy na ekranach, czytamy o nich w książkach, słuchamy w słuchawkach. Najczęściej są fikcyjni. Oczywiście, ludzie, których znamy też są wyjątkowi, ale tu chodzi o coś innego. Są tacy, bo nadaliśmy im ten status, wypracowaliśmy w naszych głowach ich wyjątkowość. Z tobą jest inaczej, ty po prostu taki jesteś i cieszę się, że wpadła mi w ręce ta księga. Że znam wszystkie te perspektywy, niedostępne innym. Choć oni znają inne, których nie znam ja. Ale ja bardzo lubię te, do których dostęp mam. Wszystko to opowiedziane jakby przez Hłaskę. Bo gorzkie, dosadne i beznadziejne. Ale pod grubą warstwą tego cała masa finezji. Bo kiedyś nie byłeś nihilistą, a idealistą. Bo miałeś świat u stóp, wierzyłeś w siebie i w ludzi i w to, że ludzie uwierzą w ciebie. Bo błyszczały ci oczy i tęskniłeś nocami. Bawiłeś się i kochałeś. Nic jednak nie trwa wiecznie i wszystko szlag w końcu trafia. Zależy co trafi i jak bardzo. Czasem to bardzo bolesne połamanie skrzydeł i skutkuje popadnięciem w drugą skrajność i przejściem na ciemną stronę mocy. Co też postanowiłeś uczynić i przy czym konsekwentnie trwasz. Za co podziwiam cię i potępiam jednocześnie. Potępiam, bo to odbieranie niezliczonej ilości szans, innym i przede wszystkim sobie. Bo to jakaś irracjonalna i niepotrzebna asceza, momentami zresztą pachnąca tchórzostwem, a w najlepszym wypadku złożeniem broni. A podziwiam za konsekwencję właśnie. To wydaje się naturalną koleją rzeczy. Połamanie skrzydeł niesie ze sobą zazwyczaj trzy potencjalne następstwa. Samobójstwo, całościowe lub duchowe. Cierpliwe poczekanie aż skrzydła się zrosną i skorzystanie z nich ponowne. Albo naukę  życia w naziemnym środowisku. Wbrew pozorom to trzecie jest najtrudniejsze. A mądre o tyle, że nigdy nie można wykluczyć i tego drugiego. Wielka jednak szkoda, że w twoim przypadku to wypracowanie sobie sposobu życia na nowo bliżej leży jednak duchowego samobójstwa niż dania sobie czasu. Na szczęście nie można mówić o niczym ostatecznym. W tym wypadku i w ogóle.
Wypracowałeś też umiejętność, której ja posiąść kompletnie nie potrafię. Jesteś artystą w przestrzeni swojej egzystencji. Nawet jeśli jest ona marna, pusta, mdła, nijaka. Nawet jeśli jej nienawidzisz lub jesteś nią do granic znużony. Robisz swoje i potrafisz robić to tak, że tworzysz ze swojego życia swoiste dzieło sztuki. Bo robisz wszystko świadomie, nawet najzwyklejsze codzienne rzeczy. Przepracowujesz je i potrafisz stworzyć opowieść o parzeniu kawy, po prostu. To jest nic, totalne nic. A ty umiesz nadać temu sens i uczynić symbolem. Zazdroszczę ci tego, mnie nudne rzeczy najzwyczajniej w świecie nudzą i rzadko kiedy potrafię dostrzec w nich coś więcej, nie mówiąc już o tym, żeby spróbować nadać temu jakąś formę. To takie postmodernistyczne. Monada, jedna istota, będąca dla siebie jądrem i elektronem zarazem. Nie będę jednakowoż wartościować tego dzieła sztuki. Sam często sądzisz, że jest gówniane. Ja o bieli, czerni i szarości już wiele powiedziałam.
Bo można cię wybielać lub oczerniać, idealizować lub demonizować, jesteś idealnym materiałem do obu tych perspektyw, z czego sam zawsze obstajesz za tą drugą. A jednocześnie tak bardzo lubisz, kiedy jednak dochodzi o pierwszej. To jednak nie byłoby autentyczne, bo nie ma ludzi idealnych ani takich całkiem beznadziejnych czy złych. Czasem widzę cię tak, czasem odwrotnie i patrzę na ciebie także skrajnościami. Mimo całej tej szarości, ale i czerni, ja nadal stawiam piedestał. Przyjmuję, całościowo. Bo to po prostu zwyczajnie ciekawe.
I rzadkie. Masz otwarte oczy i uszy, choć chłoniesz świat zza krat, które sam sobie postawiłeś. Nie jest wcale tak, że nic cię nie obchodzi. A dźwięki i litery wyznaczają bieg twojemu życiu. To wszystko przestaje takim być w pewnym momencie. Tak się dzieje, kiedy ma się naście lat. Potem zmysły się stępiają, a my robimy się nijacy. U ciebie tak się nie stało. I może ktoś mógłby postukać w czoło, może nawet ty sam, ale uważam, że naprawdę jesteś dobrym, młodym królewiczem.
Przeskakując na drugi biegun - wszyscy doskonale wiemy, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Przywdziewając czerń, naprawdę czerniejemy. Udając obojętnych, obojętniejemy. I tak dalej. A zasłaniając się maską zła i okrucieństwa, stajemy się źli i okrutni. To jest tragiczne w skutkach, najbardziej oczywiście dla nas samych. A w tym wszystkim najgorsze jest to, że to wypływa dopiero po długim czasie, kiedy jest już za późno, a maska przyrosła nam do twarzy.
Choć to jest tylko w tle, na dalekim planie i rozmazane - to bardzo lubię twoje szczupłe blade dłonie i stalowe oczy. Trampki na twoich stopach. I kiedy wiatr czesze twoje czarne włosy. I kiedy wieczorem zaszywasz się w łazience i woda spływa po twoim karku.

Można naprawdę cierpieć z tego powodu, że świat jest taki jaki jest, że jest miejscem trudnym dla istot nieprzystosowanych, które żyją potem na marginesie, a jeśli go przekraczają i trafiają do centrum, to jest to tylko udawane. Gra, poza. Bo to wszystko jest oczywiście cholernie nie w porządku. Że piękni i młodzi królewicze o wysokim gładkim czole (i księżniczki też!) trafiają na mury nie do przeskoczenia i rozbijają sobie o nie głowy. A potem budują wieże, w których się zamykają, ich czoła się marszczą, młodość przemija, a oblicza szpecą szydercze grymasy. Tak być nie powinno, to się nie godzi i należy zrobić wszystko, żeby królewiczów (i księżniczki też!) ratować. Gówno prawda oczywiście. Tak być musi i to może bardziej sprawiedliwe niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Nawet widzę w tym spory sens. Ty przecież też.

Czy powiedziałam ci, kim jesteś? Znamy przecież odpowiedź. Nikim, oczywiście. Tak ogólnie rzecz biorąc, nikim. Dla świata nikim, dla niektórych trzecioplanową postacią, dla innych w czołówce. Dla siebie wszystkim. Ogólnie rzecz biorąc. Ale my nie lubimy uogólnień.
Mogę uczynić cię legendą, symbolem. Bez idealizacji, tylko realizm, a nawet naturalizm.
Jeśli tylko nie przestanę widzieć tego sensu. Jeśli będzie mi się chciało. I jeśli sama nie zamknę się w wieży.
Dla mnie - inspiracją, fascynacją, zagadką. Niczym złym, a więc wszystkim dobrym. Nie na trzecim planie, nawet nie wiem czy na drugim, paradoksalnie całkiem blisko czołówki. Tym wszystkim, jeśli jesteś postacią, bohaterem mojej prozy. A jeśli człowiekiem po prostu, to bratnią duszą, która rozumie, co mówię i doskonale umie odczytywać moje międzywiersze. Gdybyśmy byli zwierzętami, to prawdopodobnie wilkami. Oczywiście nie z jednej watahy, bo w ogóle bez stada. Wygnani zeń. Albo dezerterzy. Spotykalibyśmy się czasem, w pełnię, na leśnej polanie, trochę wyli razem do księżyca, trochę polowali, a trochę ganiali, całkiem radośnie, przez wrzosowiska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz