piątek, 21 czerwca 2013

falling away from me

Myśli mam natłok i lekki niepokój. W związku z tym muszę się zająć pisaniną. Minionej nocy nie będę lepiej komentować, wszyscy wiemy jak było. Próbowałam to odespać teraz - też nic z tego. Tą może w ogóle lepiej zarwę, przynajmniej będę mieć poczucie kontroli, że nie śpię, bo nie chcę, a nie bo nie mogę.
Czymże to jednak jest w obliczu sytuacji granicznych? Niczym.

Zastanawiam się jak to jest wiedzieć, że już się pewnych miejsc nie zobaczy. Pewnych ludzi nie odwiedzi, pewnych rzeczy nie zrobi. Że np. po raz ostatni w życiu wsiada się na rower czy zawiesza zasłonki. Po raz ostatni samemu myje się głowę. Pewnie czasem się wie, że powtórki nie będzie, często jednak się myśli, że przecież jeszcze będzie można wyjść na spacer czy wypić herbatę w ogrodzie. A okazuje się, że nie. Że się słabnie. Bo 'gaśnie' to wcale nie jest dobre słowo w tym przypadku, nie ma mowy o żadnym gaśnięciu.
Szłam dziś Dębiną, tak jak zawsze, od ponad 20 lat, tak jak zawsze wsiadłam w ten co zawsze autobus. Ale nie wysiadłam tam gdzie zawsze tylko jednak sporo dalej, na pętli. Winda, 8 piętro, dyżurka i zastanawianie się, co się zastanie. I co zastałam? Nowiny zarówno bardzo złe, jak i bardzo dobre. Niestety te złe to są fakty, a te dobre to raczej świat magiczny. Nieuchwytne, nienamacalne. Kwestie wiary i czegoś nieokreślonego w środku, co sprawia, że nie ma mowy o żadnym gaśnięciu, że wciąż jest blask. Który widzą też inni i nic nie trzeba robić, żeby stać niepisaną królową każdego miejsca, w którym się znajduje, tego także. Jest więc źle i to potwierdzają wykresy, tabelki, symbole na karcie. Dziwnie jest zobaczyć oczy wpatrujące się w moje oczy jakby chcące przelać coś więcej niż tylko wypowiadane słowa, że wszystko w rękach Boga. Jakby jakoś obok.
Do tego uśmiechy, pogoda ducha i ten blask, wciąż.
Wracałam potem i tak dziwnie było mijać przystanek, z którego zawsze dopiero wsiadałam do tego autobusu. Nagle przypomniało mi się wszystko, smak każdej zjedzonej tam truskawki, zapach kalarepy, którą jadłam codziennie, foremki z piaskownicy, kwiaty w ogrodzie i nad kwiatami motyle. Czyściutka kuchnia, drożdżowy placek, piękna stara lalka, co mruga szklanymi swoimi oczami, ma śliczne rude włosy, a ktoś jej na szyi zawiesił korale.
Wracałam Dębiną pogryzając od niechcenia ciasto, którego ktoś zjeść nie mógł. No bo żeby się nie zmarnowało, tym bardziej że to nie jest przecież takie zwykłe ciasto, bo ono też należy do świata magicznego. Pogryzając je od niechcenia i od niechcenia mrugając zaszklonymi oczami. W dupie mam naturalną kolej rzeczy.

Wierzycie w moc sprawczą dobrych myśli? To się teraz naprawdę zepnijcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz