sobota, 30 listopada 2019

ale jazz

Ja, na jazzowym koncercie. Po 2 miesiącach draki z lubym, w ciężkiej depresji, z głębi serca nielubiąca i nierozumiejąca jazzu. Niechcąca jazzu. Ale zaproszona, więc obecna. Lekko struchlała.

- Masz stopery do uszu?
- Nie... Może powinnam...
- Zawsze możesz wyjść.
-
- Dam ci jedną wskazówkę.
- Uhm.
- Potraktuj ten koncert jako rozmowę muzyków.
- Obawiam się, że to będzie taka rozmowa, jak nasze przez ostatnie tygodnie.
- Och, też mam nadzieję, że będzie aż taka amplituda!
- ...

Korekta: mój mózg na jazzowym koncercie. Oto, co robił.

Oho, są. Dopiero co dziś słyszałam, że gorsze od jazzowego trio może być tylko jazzowy kwartet. Quartet. Miły, kulturalny frontman. Hmm... Czy w takim kwartecie quartecie jest w ogóle frontman? Anyway, ten, od którego nazwiska zespół bierze nazwę. Miły saksofonista, na poziomie. Boże, oby to nie trwało dłużej niż godzinę! Dam temu szansę, ale oby nie trwało dłużej niż godzinę. Niech grają, ja sobie zamknę oczy i pomyślę o czymś innym, tak będzie najłatwiej.  (...) Tęsknię za moją cmentarną spódnicą. Pamiętam, jak kupowałyśmy ją z Noelle i od razu tak ją nazwałyśmy. Dlatego, że ma na sobie rysunki... chociaż nie, bardziej w sumie rzeźby... cmentarnych pomników. Lubiłyśmy ją. Noelle była za długa, a mnie trochę za wąska w pasie, ale niech tam. Pamiętam, że jak wracałam kiedyś z pracy na skrzyżowaniu przy Żeromskiego i miałam tę spódnicę, jakiś pan ją pochwalił. Znał się na rzeczy. Ciekawe, czy Lipa, z którym wtedy pracowałam, lubi jazz. Na pewno tak. To taka inteligencka muzyka. I lewacka. Wręcz punkowa, można by powiedzieć. Wracając do spódnicy... Chyba mam ją u matki. Ubiorę ją przy następnej okazji. Tylko żadna bluzka mi do niej nie pasuje. Trzeba by może jakąś kupić. Ale gdzie? W lumpie? Nie chce mi się przebierać sryliona wieszaków za jedną koszulką. A w sklepie normalnym? Koszulki szytej przez dzieci z Chin nie kupię, za Chiny. Hahaha. Impas. To chyba nie najlepiej, kiedy życie staje się zbyt skomplikowane już na tym etapie. Hmm... Ludzie biją brawa. Ciekawe, skąd wiedzą, kiedy to robić. Ja nie wiem. Przecież to wszystko cały czas trwa, nie ma przerw między utworami. A przynajmniej ja ich nie wychwytuję. O, saksofonista napił się wody. Reszta nie ma jak, ani przez moment nie mają wolnych rąk. Swoją drogą, trochę skandal i hańba, że dostał tę wodę w plastikowej butelce. Taka wielka instytucja, taka światła, taka kulturalna, a w #poznaniubezplastiku dają muzykowi wodę w butelce z plastiku. Ciekawe, czy to intencjonalne czy ignoranckie. Może w szkle się bali, że by się stłukło. W szklance, karafce czy kubku-niekapku jakoś nie wypada na jazzowym koncercie. Więc wybrali najbezpieczniejszą opcję. Tak to jest, ludzie najczęściej idą po linii najmniejszego oporu. Albo co gorsza: po najmniejszej linii oporu. O, jakie wszyscy mają wyglancowane buty! Pewnie kiedy się jest muzykiem jazzowym, trzeba dbać o takie rzeczy. Trzeba być perfekcjonistą. Chociaż... Czy jazz jest perfekcyjny? Nie znam się na tym, każdy jazz brzmi mi tak samo, ale intuicja mówi mi, że to wszystko dalekie jest od perfekcji. Czemu ja tak tego nie lubię?... Zdaje mi się, że w dzieciństwie oglądałam jakiś film czy bajkę ze smutną jazzową muzyką, w tym filmie (czy bajce) wszystko było strasznie ciężkie do zniesienia, emocjonalnie, a ja zawsze byłam nadwrażliwa (lub jak dziś mówi się poprawnie politycznie: wysoko wrażliwa), więc może mam uraz i przez to jazz mi tak obrzydł. Saksofonista jest dziwny. Jak gada to normalny, ale jak gra... Jakoś się zezwierzęca. Trochę jak ptak. Chyba... gawron! Bo na pewno coś więcej niż zwykła wrona, ale na pewno jeszcze nie kruk. Ma zadatki na otyłość brzuszną. Zaczątek już jest. I te cycki. Myślę, że je za dużo kurczaków. Jazz chyba w ogóle nie jest wegański, wszystko skórzane, na przykład te ich wyglancowane buty. I pasek pianisty. Nawet nie widać jego twarzy. Siedzi z boku, prawie tyłem do widowni, nie bardzo ma nawet pole manewru, żeby popatrzeć na kolegów. Ciekawe, czy jest to zgodne z jego charakterem. Może jest taki wycofany - i dlatego jest pianistą. W tym kwartecie. Quartecie. Kurde, niby polski muzyk, w sensie od jego imienia nazywa się zespół, ale nie kwartet ale quartet. Nie wiem, jak ten "quartet" ma zatuszować to, że nazwa zespołu zaczyna się od tak oklepanego polskiego imienia męskiego, że nie wiem, czy jest częstsze. Chyba tylko Tomek. Tomasz Stańko zresztą też był muzykiem jazzowym. Jazzykiem. Jazzistą. Może wszyscy muzycy o takich imionach pospolitych idą w jazz. Ciekawe, czy jest jakiś profil psychologiczny muzyka jazzowego. O choinka! Rozpierniczył się kontrabas, ale jaja! Koleś go położył i sobie poszedł, a reszta gra dalej. Hmm... A więc jednak to jak rozmowy nasze ostatnimi tygodniami - są spore straty, także materialne. Ale reszta dalej gra. Ciekawe, co sobie myślą. Pianista nawet pewnie nie widzi, co się stało. Nawet nie wie. Może się tylko domyślać, dlaczego nie słychać kontrabasu. Saksofon i perkusja jadą ostro. Myślą sobie "co za cwel, skopał cały koncert, ciekawe, co my niby teraz zrobimy" czy raczej wiedzą, że muszą teraz rąbać za dwóch, a nawet za czterech, żeby się koncert nie rozjechał. Bo w sumie taki jazzowy koncert to jest coś, czego nie można przerwać. Każdy inny by się dało, tak się robi, kiedy któryś z instrumentów nie stroi albo jest jakaś inna awaria. A takiego nie sposób przerwać. Jest jak... Nie, nie seks, ten da się przerwać. Jak poród! Hahahaha. Nawet jak chcesz przerwać, to nie możesz. Hmm... coś tam kombinuje. O, mieli w zapasie drugi kontrabas. Ciekawe, czy zawsze wożą ze sobą w zapasie, bo koleżka rozwala kontrabasy na każdym koncercie czy wszystkie instrumenty wożą parami czy o co chodzi. No i grają dalej, bez przerwy. Brawo. Raz byłam na takim jazzowym jam session. W Warszawie, na Pradze. Pub się chyba nazywał Skład Butelek i była to totalna speluna. Byłam tam z taką Agnieszką, bibliotekarką, i takim Michałem, politykiem partii Razem. Wszyscy przyjechaliśmy na rozdanie nagród w jednym konkursie literackim, ale żadne z nas nie wygrało, jakoś się wyniuchaliśmy i poszliśmy się w trójkę narąbać. Wspaniała przygoda. I to jest moje dobre skojarzenie z jazzem. Jedyne. Hmm... instrumenty są całkiem sexy. Chociaż bo ja wiem... Saksofon może tak. Gitara. Harfa. Klarnet. Który to aktor czy reżyser grał na klarnecie? Woody Allen? Kontrabas, a tym bardziej perkusja, nie są sexy. Owoce są bardziej sexy. Mają skórkę, trzeba je obierać, się do nich dobierać, do miąższu, do pestki. Albo jestem wegańskim zboczeńcem. Ale za to warzywa mnie już nie kręcą. Choć w sumie funkcjonują na podobnej zasadzie, też się trzeba dobierać do nich przecież. Może dlatego, że nie są słodkie, może to o tę słodycz chodzi. Ale są przecież słodkie ziemniaki. Nie, one za chuja nie są sexy. Kukurydza jest też czasem słodka. Ale też nie jest sexy. Może być co najwyżej przebojowa, jeśli jest z Bonduelle. Ech, Boże, ile to jeszcze potrwa, jestem wykończona już. Reflektory są żółte i niebieskie. Ciekawe, dlaczego akurat takie. Czy to są jazzowe kolory? Kolory szwedzkiej flagi. I bośniackiej. Szwecja i Bośnia, dwa jakże różne kraje. Tu porządek i poprawność polityczna, a tam chaos. Chaos, nacjonalizm i rakija. I wolę Bośnię i wątpię, by kiedyś było inaczej. Fak, gdzie ja mam numerek do szatni?! Ach, chyba w torbie. Ten koleżka z szatni chyba jest gejem, tzn. na pewno. Taki miał głos i był taki zmanierowany. Spoko. Ciekawe, czy zatrudniła go, ta światła plastikowa instytucja, bo chcieli mieć geja, jako taką swoją tarczę, element polityki. W sensie - chcieli być jak Szwecja, poprawni politycznie. Chociaż... w obecnych realiach to chyba niepoprawni politycznie raczej... Ech, ciekawe, czy takie jazzowe jammowanie, jak oni robią można porównać do literackiego strumienia świadomości. Chyba tak. Chyba tego właśnie doświadczam i nie mogę już wytrzymać. Ciekawe, czy taki stan ma swój odpowiednik w każdej ze sztuk. W malarstwie? Fowizm może? Chyba za bardzo upraszczam. Że niby jazz, fowizm i strumień świadomości mają wspólny mianownik. Niby jaki? No ale coś w  tym jednak jest. Ja pierdolę, co robi mój mózg?! Cały koncert zapierdala. Ani chwili wytchnienia, odlotu. Gonitwa myśli. Już wiem! Już wiem, dlaczego nie znoszę jazzu. Nie jestem w stanie znieść jazzu, bo on we mnie uruchamia taką chorą gonitwę myśli. Mój mózg zapierdala jak chomik na kołowrotku, a kiedy mówię mu przestań, on mówi 'mamo, jeszcze trochę' i zziajany, zmęczony śmieje mi się w twarz i gna dalej. Jak rozwydrzony bachor na placu zabaw. Nie każda matka umie zatrzymać swoje dziecko w takim szale, np. podejść do rozbujanej huśtawki czy zatrzymać pędzącą karuzelę. Ja nie umiem. I dlatego mój mózg nadal jest chomikiem i dlatego mam nadzieję, że oni zaraz skończą grać, bo NIE WYTRZYMAM i oszaleję, literalnie odwiozą mnie na oddział zamknięty i wpiszą jednostkę chorobową 'gonitwa myśli'. Jeśli takowej nie ma, być może powinnam rozpisać grant i samą siebie badać. Tylko czy wtedy sobie poradzę z tymi myślami, przecież to będzie myślenie o myśleniu, metamyślenie, ja się tymi myślami zapcham, jak kiedyś metaforami. Arghhhh, błagammmmmm. Może to mało popularne stanowisko, ale nie znoszę jazzu. Jestem jak Harry Haller w Wilku Stepowym, choć on nie cierpiał tej muzyki z innego powodu. Jestem pewna, że w piekle grają jazz, bez przerwy. Nieustanne jazzowe jam session, literaci w nieskończoność tryskający swoimi strumieniami świadomości, a na ścianach piekielnego labiryntu, oczywiście zapętlających się, fowistyczne malunki.

10 komentarzy:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=e5YJ7-43Tko

    "Mnie się wydaje, że problem polega na tym, co oni naprawdę robią kiedy niby grają ten jazz. Czy tylko grają, czy coś jeszcze!

    Niby co?

    No właśnie, co!?"

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że jak już by Cię odwieźli na ten oddział to w kartę wpisali by: przedawkowanie jazzu. Tylko nie wiem teraz czy to się kwalifikuje na psychiatrię czy toksykologię...

    OdpowiedzUsuń

  3. ...z jazzem jest jak z każdą dobrą , lub złą muzyką . Ciekawą , nieciekawą. Jak z kochankami z których będzie para lub tylko szalony seks. Jazz jest cudowny i beznadziejny i to nie jest nasze wszak nieumiejętne słuchanie a muzyków , gdy niczym nieruchome prostytutki , udają orgazm skrzeczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa byłam co pani napisała ale nie nie jestem w stanie. Ot czarne na czarnym jest dla mnie niewidoczne. Widać i miejsce nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś próżna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten post to totalny bełkot i hipokryzja aż żal.
    Zamknięte na kulturę dziewcze. Tak się kończy próbowanie wypowiadania się w temacie którego się nie rozumie, i nie ma zielonego pojęcia.Po co udawać mądrzejszą niż się jest.. ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pamiętam jak przed laty, na Starym Rynku, wystąpił zespół jazzu tradycyjnego. Po kilku minutach grania ze wszystkich dziur powyłaziły "szczury" i zaczęły tańcować - jeden to nawet odstawiał piruety z dwiema flachami...

    OdpowiedzUsuń
  8. flachami Amareny?

    OdpowiedzUsuń