poniedziałek, 4 lipca 2016
ambicje rodziców, Pałac Kultury i cycki
Skończył się czerwiec. Kończą się truskawki i dzień się skraca. Lato się dopiero zaczęło, a ja wpadam w panikę, że już go mniej i mniej. Co poradzę, że tak je kocham? Na podsumowanie miesiąca na tak przyjdzie pora w swoim czasie, wczorajszy dzień zasługuje jednak na osobną wzmiankę. Wprawdzie był już lipiec, ale wmanewrowałam się w to w czerwcu, więc myślę, że się zalicza. A wszystko przez moją matkę i jej durne pomysły na szybkie zarobienie pieniędzy. Dla draki postanowiłyśmy z Kamalą jej ulec, przez co musiałyśmy udać się do stolicy. O co chodzi nie zdradzę, póki się niczego nie dowiem na pewno. Fakt jest jednak taki, że wczoraj o 10 rano musiałyśmy być w Wawie. Ciuchcia o 5. Autobusy nocne z mojej wiochy co 2 godziny, więc miałyśmy do wyboru albo spóźnić się na dworzec albo być na nim 1,5 godziny za wcześnie. Cóż więc było począć? Zjadłyśmy kolację, wyżłopałyśmy po kieliszku ciotkowej nalewki z rajskich jabłuszek i przed 23 udałyśmy się na drzemkę. Kiedy o 2:00 zadzwonił budzik, poczułam, że życie zaczyna nabierać absurdu. Ubrałyśmy się, umalowałyśmy, co łatwe nie było, bo zamykały nam się oczy i ruszyłyśmy na przystanek. Autobusem wracali ludzie z imprez, waliło wódą i czuć było gorączkę sobotniej nocy. O 3:00 byłyśmy na mieście. Rozważałyśmy nadwarciański świt, ale było zbyt zimno, więc pomaszerowałyśmy do centrum. O 3:15 wlazłyśmy do knajpy. Bożydar przywitał nas bardzo miło, ugościł, przyniósł pomarańczowy sok - na śniadanie jak znalazł! Powiedziałyśmy, że prosto z łóżek jedziemy, ale chyba nie uwierzył. Dopiero potem mu opowiedziałyśmy, że naprawdę wstałyśmy o 2:00, bo konieczność taka i że zamiast zamulać na dworcu wolałyśmy zacząć dzień od imprezy. Bożo koniecznie chciał wiedzieć, po co do tej stolicy jedziemy. Pytał, czy na casting do Mam talent. To oczywiste. O 3:30 dosiadł się do nas jakiś koleś z Chile. Naukowiec, na konferencję przyjechał. Opowiadał, co mu się tu podoba, co nie i pokazał nam, jak się w Chile wznosi toast. O 3:45 prosto na Kamalę przez pustą już niemal knajpę pewien zalany w dętkę jegomość odbył lot trzmiela, cudem tylko nie kosząc po drodze krzeseł, kufli i stolików. Zniesmaczony Bożo pomógł mu się pozbierać. Potem w ramach porannej gimnastyki pohasałyśmy chwilę po parkiecie i o 4:30 mimo próśb i gróźb Boża, którego zżerała ciekawość, opuściłyśmy knajpę i powędrowałyśmy na dworzec. Byłyśmy wielce dumne z siebie, że dzień zaczynamy od imprezy. No a potem - pociąg nasz opóźniony był godzinę. W Wawie musiałyśmy więc łapać taksę, a na miejscu spotkałyśmy chłopaków z Poznania. Tzn. w ogóle to pierwotnie z Armenii, ale obecnie z Poznania. Sprawę naszą załatwiłyśmy szybko i metrem wróciłyśmy do centrum, w butach przemoczonych totalnie. Kupiłyśmy więc sobie skarpetki i kawę w Starbuksie, jak jakieś hipsterki. Nie o kubek nam chodziło jednak, a o to, że tam można do kaweczki dostać mleko roślinne. Usiadłyśmy na mokrej ławce, uprzednio podkładając sobie pod tyłki foliowe reklamówki. Ławka stała na wprost Pałacu Kultury i było na niej napisane ostry label. No cóż. Na ławce żarłyśmy wafle i sezamki i piłyśmy kawę, machając bosymi stopami, nad którymi powiewały kolorowe szarawary. Buty nasze (takie same) oraz torby (bardzo podobne) leżały pod ławką. Obraz tworzyłyśmy osobliwy, lumpiarsko-degenarski, przyciągałyśmy spojrzenia. Jacyś cudzoziemcy życzyli nam smacznego, a jeden starszy facet pokiwał tylko nad nami głową, co stanowiło najbardziej wymowny komentarz. Później polazłyśmy nad Wisłę, przez przypadek znalazłyśmy też Centrum Nauki Kopernik, ale nie miałyśmy już czasu tam wleźć, ograniczyłyśmy się więc do przechadzki po dachu. Bo tam taki ogród był. Podróż powrotną spędziłyśmy koczując przy kiblu - jak to zwykle bywa na trasie Wawa-Poznań. I wtedy, około Konina, część ludu wysiadła i przerzedziło się w korytarzu pod oknem. Ustawiłyśmy się tam. Absurd jakby gdzieś uleciał, zrobiło się natomiast przepięknie. Stałyśmy w oknie, a okno było otwarte. Było późne popołudnie, świeciło słońce. Mijałyśmy łany złota i zieleni, lasy, łąki i pola obsiane zbożem i chabrami. Po polach biegały zające, a wzdłuż torów rozgrywały się historie - jakiś chłopak spieszył się do dziewczyny, przechodził z rowerem przez torowisko, niosąc polne kwiaty. Ktoś komuś pokazywał działkę i oczami wyobraźni widział już stojący tam dom z niebieskimi okiennicami i huśtawką na drzewie. Stację dalej staruszka wyrywała chwasty w ogródku, inna zamiatała ganek. Pięknie się jechało, jakbyśmy jechały w lato. Całą wizję zepsuł mi tylko chochlik, który się pojawił w mojej głowie i wyświetlił w niej scenę z filmu, gdzie jadą dziewczęta pociągiem, a drogą idą ludzie i wtedy one zadzierają do góry koszulki i pokazują im cycki. Ich zatyka, ale że to faceci, prędko robią uradowane gęby, a one się śmieją i pociąg się oddala. Cóż poradzę - scenka taka ma w sobie tyle uroku, że aż by się chciało ją odegrać. Akurat jednak nikt drogą nie przechodził, a obok mnie nie było mojej Dege, żeby sobie na taki wybryk pozwolić. Pozostaje wleźć do fontanny, co jeszcze tego lata się zapewne stanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeszcze więcej przypałów w ten degenarski deseń nasz czeka, coś czuję! <3 Wystarczy wybrać się nad Wartę. Potem będzie jeszcze zabawniej. Woda mokra płyyyynie... xDDD
OdpowiedzUsuńNo wiesz, TAKIE przypały są wskazane - może dzięki nim przestałybyśmy tyle pić? :D A to chyba wskazane by było... Ostatecznie nałogi są bardziej problematyczne niż ewentualne zgorszenie ;>
UsuńWe mnie to dojrzewa powoli, myślę, że wkrótce wypłynie mokrą strugą i skończy się w niezwykle przypałowy sposób ;D Innych możemy gorszyć, ale siebie już raczej nie i to trochę straszne, a trochę fajne! Och, Dege!
UsuńNo i co poradzisz? Nic nie poradzisz! Ja z kolei postaram się o ostudzenie w fontannie. Kolejna sublimacja.
UsuńStraszne i fajne = niebezpieczne. Oj, Dege, igramy z ogniem!
Ciekawe, jak Ci to wyjdzie... Powinnyśmy to zrobić razem dla większego przypału, aczkolwiek nie wiem, kiedy teraz uda nam się spotkać i w jakim wówczas będziemy stanie. Teraz ten ogień bucha na lewo i prawo, życie staje się stąpaniem po rozżarzonych węglach naszego ja. Piękna młodopolszczyzna mi wyszła, ha!
UsuńSpoooko, co się odwlecze... Czy na jednej kąpieli musi się skończyć? My już zresztą mamy taką w planie od jakiegoś czasu, ale to było powodowane względami romantycznymi wtedy. A teraz... No cóż.
UsuńTaaak, pięknie potrafisz mówić o tych żenujących i frustrujących rzeczach, które nam się przytrafiają ;>